Decyzje podejmowano zwykle z przekonaniem, że skoro ostateczny termin ich realizacji jest odległy, to jeszcze dużo się może wydarzyć. To będzie historia trzech takich pułapek, z których pierwsza pokazuje już, że są to całkowicie płonne nadzieje, a zagrożenie jest realne.
Hasło „Nicea albo śmierć!” mówi coś już tylko koneserom i historykom polskiej polityki. Przypomnijmy zatem – był to okrzyk wzniesiony przez Jana Rokitę, wtedy posła Platformy Obywatelskiej, z trybuny sejmowej w 2003 r., a więc jeszcze przed przystąpieniem Polski do UE. Chodziło o to, jak w poszerzonej już Unii będzie wyglądał podział głosów w Radzie UE. Zgodnie z traktatem z Nicei, podpisanym w 2001 r., Polska po przystąpieniu miałaby znaczącą siłę głosu, równą 27, zaledwie o dwa głosy mniej niż Niemcy, a tyle samo co Hiszpania. To pozwoliłoby nam bardzo skutecznie wywierać wpływ na kształt wspólnoty. Jednak już wówczas wśród „starych” państw UE pojawiły się pomysły, żeby siłę głosu nowych krajów – wszystkie przyjmowane wówczas państwa Europy Środkowej miałyby ok. 90 głosów – zmniejszyć i rozmyć.
Czytaj też:
Nieoficjalnie: Gowin spotka się z ambasadorami Niemiec i Francji
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.