Sąd w Wielkiej Brytanii nie zgodził się na to, by polski konsul odwiedził Polaka, odłączonego od aparatury medycznej. Jak ocenić tego typu determinację brytyjskich władz w tej kwestii?
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz: To jest decyzja nie tyle dziwna, co wyraźnie obciążająca stronę brytyjską. Przypuśćmy bowiem, że mamy do czynienia z sytuacją niejednoznaczną. Problem jest złożony od strony medycznej, toczy się spór przedstawicieli rodziny o decyzję podtrzymującą życie czy podejmującą eutanazję. Obecność człowieka z zewnątrz, choć reprezentanta państwa, którego członkiem jest pacjent, powinna pomóc rozstrzygnąć te wątpliwości. Odmowa tej obecności oznacza, że sąd brytyjski wskazuje pośrednio na niejasność zarówno samej sytuacji, jak i przede wszystkim decyzji. Sąd jakby prowokował do spekulacji - o co tutaj chodzi? O kwestie etyczne? O donację organów pobieranych od człowieka, który może stanowić dobrego dawcę? To jest determinacja, która oskarża decydentów.
Wcześniej sąd wydał decyzję o odłączeniu Polaka od aparatury. W Wielkiej Brytanii to nie pierwszy taki przypadek. Jak Ksiądz profesor ustosunkowuje się do tego typu działań?
Oczywiście, trzeba mieć świadomość ogromnej trudności w pełnej ocenie tego typu spraw. Ale w świetle posiadanych faktów tego typu decyzje budzą obawy i sprzeciw. Pamiętam historię Terry Schiavo, Amerykanki, przebywającej w stanie dla niektórych wegetatywnym, dla innych wskazującym oznaki świadomości, która na skutek decyzji sprowokowanej wolą męża została poddana eutanazji w 2005 r. Nie pomogła wówczas nawet interwencja ówczesnego prezydenta USA. Przywołuję ten przykład, by wskazać przedziwną determinację szpitali i sądów w niektórych kwestiach.
Polska ma znakomite osiągnięcia w zakresie paliatywnym, hospicyjnym, ale także w zakresie przywracania ludzi uznanych za niezdolnych do życia do świadomej egzystencji. Dlaczego zatem sąd brytyjski nie chce dać takiej szansy człowiekowi, który jest na granicy życia i śmierci? Argumentem nie są pieniądze, bo rząd polski zadeklarował pokrycie wszystkich kosztów transportu i opieki. Czy chodzi zatem o względy wizerunkowe? Czy też ta determinacja jest kwestią pewnej sfery wartości, którą określamy mianem „kultury śmierci”, z która zmaga się „kultura życia”?
Patrząc szerzej – eutanazja, odłączanie od aparatury ludzi chorych, skazywanie ich na śmierć jest w krajach zachodniej Europy coraz częstsze. Aborcja jest dziś traktowana jako prawo człowieka. Czy może Ksiądz stwierdzić, w którą stronę zmierzamy jako cywilizacja, społeczeństwo?
To pytanie wybrzmiewa bardzo dramatycznie. Istotnie, trzeba stawiać to pytanie. Czas obecny, czas pandemii, uświadamia nam z jednej strony wartość ludzkiego życia. Niektórzy są już zmęczeni statystykami, które są mocne, twarde i w pewnym sensie bolesne – one uświadamiają liczbę zgonów, a przez to uwrażliwiają nas na wartość życia ludzkiego. Każdej z tych statystyk towarzyszy jeśli nie niepokój, to pewne pytania. Ale z drugiej strony te statystyki są naprawdę znikome, nikłe, jeśli porównamy je z ilością aborcji, dokonanych w czasie pandemii. Dodajmy, dokonanych w sposób ułatwiony, „domowy” dzięki pandemii. Pandemia odsłoniła także rozwój praktyk eutanatycznych czy kryptotanatycznych (ukrytej eutanazji). Wspominam o tym, by podkreślić, jeśli nie cynizm, to jakiś brak logiki we współczesnej kulturze myślenia. Zresztą nie zaskakujący, jeśli wziąć pod uwagę cały klimat postmodernizmu. Ale ten cynizm jest niebezpieczny i złowrogi. Pokazuje, że to, co diagnozował ćwierć wieku temu św. Jan Paweł II w „Evangelium vitae”, czyli kultura śmierci, staje się faktem, wobec którego nasza cywilizacja jest totalnie uległa. Ale przecież to oznacza samobójstwo tej cywilizacji.
Blisko dekadę temu, gdy w Polsce jedną z głównych partii był Ruch Palikota, lider tej formacji wygłosił opinię, że i „Jan Paweł II był poddany eutanazji”. Potem doprecyzowano, że chodzi nie o eutanazję, a „rezygnację z uporczywego leczenia”. Jaka jest różnica etyczna pomiędzy eutanazją, wstrzymaniem uporczywej terapii, wreszcie tym, z czym mamy do czynienia w Wielkiej Brytanii?
Wspomniany św. Jan Paweł II w swojej encyklice o życiu precyzyjnie podał różnicę między eutanazją a zaniechaniem uporczywej terapii. Pisał: „przez eutanazję w ścisłym i właściwym sensie należy rozumieć czyn lub zaniedbanie, które ze swej natury lub w intencji działającego powoduje śmierć w celu usunięcia wszelkiego cierpienia”. A chwilę potem dodał: „od eutanazji należy odróżnić decyzję o rezygnacji z tak zwanej „uporczywej terapii”, to znaczy z pewnych zabiegów medycznych, które przestały być adekwatne do realnej sytuacji chorego, ponieważ nie są już współmierne do rezultatów, jakich można by oczekiwać, lub też są zbyt uciążliwe dla samego chorego i dla jego rodziny”.
Powiedziałbym tak – eutanazja to tchórzostwo wobec cierpienia, rezygnacja z uporczywej terapii to wyraz szacunku dla człowieka umierającego. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że granic między tymi dwoma rzeczywistościami nie da się określić w kilku zdaniach. Przypadek, o którym rozmawiamy też jest już otoczony kilkoma wersjami zdarzeń. Jednak działania sądu brytyjskiego i brak zgody na opiekę, która nie ma znamion uporczywej terapii, ale próby realnych działań umożliwiających ewentualny powrót do w miarę normalnej egzystencji, wyraźnie wskazuje na charakter eutatanatyczny. Każda niejasność w tej kwestii, którą wywołują decyzje strony brytyjskiej, brak chęci współpracy ze stroną polską, potwierdzają tę negatywną ocenę.
Czytaj też:
Witek rozmawiała z ambasador Wielkiej Brytanii nt. umierającego Polaka