Damian Cygan: Jakie jest stanowisko PSL w sprawie podatku od reklam?
Jan Filip Libicki: To oczywiste, że jesteśmy przeciw. Nazywa się to podatkiem, ale de facto to jest narzędzie do spętania mediów, czyli doprowadzenia do takiej sytuacji, żeby wszystkie media w Polsce były pod butem rządzących.
Niespecjalnie się temu dziwię, ponieważ znam prezesa Kaczyńskiego, byłem w tej partii osiem lat i wiem, że jego marzeniem jest mieć pod butem wszystkich i wszystko. Właśnie stara się to zrealizować przy pomocy bata, pięknie nazywanego podatkiem od reklam.
Marszałek Senatu Tomasz Grodzki wygłosił orędzie, w którym porównał protest mediów do braku "Teleranka" w stanie wojennym. Jak pan to ocenia?
Wszyscy mają prawo do swoich porównań, choć ja akurat takiego porównania bym nie użył.
Natomiast akcja "Media bez wyboru" to było dla mnie coś szokującego. W środę otworzyłem różne strony internetowe, które zwykle przeglądam i okazało się, że pracują tylko te portale, które są życzliwe opcji rządzącej. Było to coś, co zadziałało na mnie szokowo. I to jest najlepszym dowodem, w jak poważnym momencie jesteśmy, skoro różne media zdecydowały się na taką akcję. Mimo wszystko nie porównałbym tego do braku "Teleranka".
Napisał pan na Twitterze, że cieszyłby się, gdyby naprawdę doszło do spotkania Jarosława Gowina i Donalda Tuska. Dlaczego?
Ponieważ takie spotkanie byłoby dowodem na to, że jest szansa, aby Prawo i Sprawiedliwość nie miało większości nie tylko w Senacie, ale i w Sejmie. Uważam, że to leży w interesie Polski, aby PiS takiej większości nie miał.
Zjednoczoną Prawicą targają wewnętrzne napięcia. Czy gdyby rzeczywiście doszło do przyspieszonych wyborów, to opozycja pójdzie do nich razem?
My, jako Koalicja Polska, mamy niedobre doświadczenia ze wspólnej listy, czyli z wyborów do Parlamentu Europejskiego w 2019 roku. Uważamy też, że ordynacja wyborcza wcale nie wymusza na nas takiego ruchu. Gdyby doszło do zmiany ordynacji w Sejmie, to wtedy będziemy się zastanawiać.
Prof. Jarosław Flis wyliczył, że wspólna lista opozycji traci 800 tys. głosów. To jest dużo i nie wiem, czy warto to robić. Ja uważam, że nie. I nie jestem w tym poglądzie odosobniony w PSL.
W takim razie jak pan odebrał ostatnią konferencję programową PO i zaproszenie partii opozycyjnych do tworzenia Koalicji 276?
Po pierwsze, doszło do sytuacji, w której komuś zabrakło savoir vivre'u. Bo jeśli ktoś w swoim oficjalnym przekazie posługuje się logami partii, nie informując ich wcześniej o swoich planach, to mamy do czynienia z brakiem dobrego wychowania. Może to jest drobna rzecz, ale ważna. Po drugie, powiedziałem już wcześniej, co myślę na temat tworzenia wspólnej listy.
Po trzecie, uważam, że jeśli już mamy operować na jakichś liczbach, to ja bym wolał mówić o liczbie 307, czyli liczbie głosów potrzebnych do zmiany Konstytucji. Jeśli mamy odwrócić pewne rzeczy, które PiS zrobił źle, czyli np. tzw. reformę wymiaru sprawiedliwości, to liczba 276 nie jest żadnym przełomem. Jeżeli mamy zreformować wymiar sprawiedliwości tak naprawdę, a nie na zasadzie wymiany nieswoich sędziów na swoich sędziów, to do tego potrzebne jest 307 głosów i o takiej większości powinna mówić Platforma Obywatelska.
Czytaj też:
Budka: Kiedyś za takie słowa można było wylecieć z PO
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.