Po tegorocznym wystąpieniu prezydenta Rosji część komentatorów spodziewało się ogłoszenia przełomowych decyzji w sferze polityki zagranicznej. Aneksja Donbasu?! Uznanie niepodległości separatystycznych republik?! A może pełnowymiarowa agresja na Ukrainę?! Tymczasem po raz kolejny okazało się to, co dla bardziej wnikliwych obserwatorów było niemal oczywiste – Putin, tworząc atmosferę militarnego zagrożenia, w rzeczywistości tylko prężył muskuły, tylko straszył, blefował. O Donbasie w przemówieniu nie wspomniał ani słowem.
Rosja kontra Zachód
Za to rzucał niesprecyzowane groźby pod adresem wrogów Rosji, określonych zbiorczym mianem „kolektywnego Zachodu”. Jak zwykle kreślił wręcz manichejską wizję walki Dobra ze Złem. Nietrudno zgadnąć, kto jest kim w tym zestawieniu. Rosja nie tylko nie jest agresywna, ale wręcz jest nadmiernie uprzejma i nadstawia drugi policzek swoim prześladowcom. Jest absolutnie bez winy. Przecież to oczywiste, że jej celem są dobre relacje ze wszystkim. „Ale widzimy, co się dzieje w realnym życiu: (…) zaczepiają Rosję to tu, to tam, bez jakichkolwiek przyczyn. I oczywiście, wokół nich, od razu, jak wokół Shere Khana, kręcą się wszelkiej maści małe Tabaqui, dokładnie jak u Kiplinga, wtórują mu, żeby tylko zadowolić swojego suwerena. Kipling był wielkim pisarzem” – stwierdził Putin, wywołując aplauz publiczności. To porównanie doskonale i na wielu poziomach odzwierciedla dominujący wśród Rosjan stosunek do zachodniego świata.
Wydaje się, że prawie każdy albo czytał „Księgę dżungli” Rudyarda Kiplinga, albo oglądał jedną z, ostatnio popularnych, ekranizacji. Gwoli przypomnienia, Shere Khan to agresywny tygrys, śmiertelny wróg głównego bohatera – wychowywanego przez wilki młodego chłopaka o imieniu Mowgli. Typowy czarny charakter. Putin nie wyartykułował tego wprost, ale bardzo łatwo się domyślić, że postać Shere Khana w jego porównaniu jest literackim obrazem Stanów Zjednoczonych. Krwiożerczy tygrys chce zabić chłopaka, choć ten niczym mu nie zawinił. Naturalnie, Rosja z tego punktu widzenia jest bezbronna, zaszczuta, niewinna, ale i szlachetna niczym Mowgli. I niczym on, jak przystało na bajkę dla dzieci ze szczęśliwym zakończeniem, musi wreszcie potężnego wroga pokonać.
Polska szakalem narodów
Shere Khan jest negatywnym bohaterem, ale jego siła budzi respekt i szacunek. Agresywny, jednak mimo wszystko godny przeciwnik. Tak właśnie Rosja postrzega Amerykę. Tak wcześniej postrzegała Hitlera, Napoleona… Wielkich wrogów z mitycznego Zachodu, którzy wywoływali na przemian nienawiść i podziw. Przecież Rosja od wieków targana była dylematem: odciąć się od Zachodu, czy stać się Zachodem? A jeśli to drugie, to w jakiś sposób: zwyczajnie podbić Zachód czy stać się jego uczniem, by na końcu przerosnąć mistrza? Zawsze był to ten dalszy Zachód – od Niemiec po Stany Zjednoczone. Polska budziła podziw przez parę dekad XVII wieku – wtedy była pomostem pomiędzy Rosją a Europą, a na carskim dworze polszczyzna była wręcz modna. Ale później, gdy zaczęliśmy popadać w ruinę, tę rolę przejęły bardziej rozwinięte kraje – Niemcy, Holandia, Francja… I tak aż do dziś Zachód, który Rosja naśladuje, albo z którym walczy, ale który szanuje, zaczyna się na zachód od nas. Znamienne, że Putin sięgnął właśnie po Kiplinga. Piewcy zachodniego, a dokładniej brytyjskiego imperializmu, kolonializmu. Świetny wzorzec dla rosyjskiego imperialisty rodem z Petersburga – tego „okna na Zachód”, dosłownie wyrąbanego twardą ręką Piotra Wielkiego.
Shere Khana trzeba się bać, ale trudno go nie szanować, nie czuć przed nim respektu. Jednak wokół niego „kręcą się różnej maści Tabaqui”. Wtórują mu, by zadowolić swojego suwerena. Nietrudno się domyślić, że Putin miał na myśli takie państwa jak Polska. Ostatnio w ten obraz bardzo dobrze wpasowują się Czechy, ale tradycyjnie to my obsadzani jesteśmy w roli „psa łańcuchowego Waszyngtonu”. Przypomnijmy: Kiplingowski Tabaqui to szakal, chory na wściekliznę – podstępny, chytry, fałszywy, odrażający, nieprzewidywalny. Nie tylko wiernie towarzyszy swemu dostojnemu panu, ale również podsuwa mu coraz to nowe pomysły rozprawienia się z wrogiem. A do tego, jak to szakal, jest padlinożercą – zjada resztki tego, co upolował jego drapieżny „suweren”. Zupełnie jak hiena… A przecież Rosjanie uwielbiają nazywać Polskę „hieną Europy”. A właściwie powtarzać tę o naszym kraju opinię, której autorem był Churchill. Miał na myśli udział Polski w rozbiorze Czechosłowacji. Tak oto koło się zamyka – Rosjanie, zainspirowani przez wybitnych Brytyjczyków, a więc poniekąd za pośrednictwem Zachodu, poniżają tego pogardy godnego geopolitycznego padlinożercę, który nie jest w stanie sam polować, więc podjada resztki po uczcie silniejszych…
Takie właśnie miejsce zajmuje Polska w kremlowskiej „księdze dżungli”. Metaforyka, nawiązująca do świata zwierząt, jest nieprzypadkowa. Dla Rosjan polityka to właśnie dżungla, w której jedyną uświęconą zasadą jest prawo silniejszego. Tak też rozumieją wielobiegunowy świat. Nie ma w nim miejsca na jednego „stróża porządku”, który by z pozycji „demokracji”, „wolności”, „prawa międzynarodowego” rozstrzygał spory. W dżungli rozstrzygający jest argument siły, którego użyć może każdy. W końcu przecież Mowgli, zaszczuty przez złego tygrysa, sam musiał stać się drapieżnikiem. Zupełnie jak Rosja… Trudno się dziwić, że ten absolutnie fałszywy obraz tak rzadko jest demaskowany zarówno w samej Rosji, jak i na Zachodzie. W końcu popkultura ma wielką moc. Jedno jest dla nas w tej całej tragikomedii pocieszające: głównym celem Mowgliego był Shere Khan, a nie Tabaqui.
Czytaj też:
"Polska nie chce umierać za Ukrainę"Czytaj też:
"Rosja nigdy na nikogo nie napadała"
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.