Z filmu Sadowskiej dowiadujemy się, że był to w Polsce okres współwładzy PZPR i wszechpotężnego Kościoła katolickiego – dwóch sił obsesyjnie niechętnych kobietom i nawzajem nakręcających się w pruderii i cenzurze.
Sekretarz partii komunistycznej blokuje wydanie książki Wisłockiej, bo nie chce drażnić Kościoła, a karykaturalny biskup zachowuje się obrzydliwie, bo nie chce pomóc Wisłockiej w złagodzeniu niechęci PZPR do jej książki. Dla reżyserki jest oczywiste, że w tamtej epoce rzekomego sojuszu czerwonego tronu i ołtarza – jeden telefon z kurii wywalczyłby prawo do druku książki seksuolożki.
Do tego wyimaginowanego obrazu PRL, Maria Sadowska dorzuciła jeszcze cały katalog dogmatów feministycznej wiary – że kobiety w PRL nie wiedziały, że mają łechtaczkę, że komunistyczne samce nie pozwalały pisać o orgazmie, a bezpieka w poszukiwaniu maszynopisu książki Wisłockiej rewidowała wydawnictwa i wywracała wszystkie przeglądane papiery do góry nogami.
Ja pamiętam czasy Gierka inaczej. W pismach komunistycznych związków młodzieży takich jak „ITD.”, „Razem” czy „Perspektywy” pozwalano na ostatniej stronie zamieszczać zdjęcia „gołych bab”, a Michalina Wisłocka i Zbigniew Lew-Starowicz drukowali swoje porady w młodzieżowych pismach. Na szczęście, film Sadowskiej prócz stereotypów, absolutnie oderwanych od historycznych realiów – miał parę atutów, które pozwoliły mi wysiedzieć na sali aż do końca. Dużo humoru, niekiedy trafne obserwacje obyczajowości z lat 70. i wreszcie uczciwe przedstawienie ponurych skutków pomysłu na „Le Marriage à trois", czy zasygnalizowanie krzywdy dzieci, które urodziły się w takiej mini-komunie – zaliczyć trzeba na plusy filmu.
Recenzenci, którzy muszą dobrze pamiętać jak wyglądały lata PRL – tacy, jak np. Tadeusz Sobolewski w „Gazecie Wyborczej” – nie ośmielili się skrytykować filmu i wytknąć Sadowskiej, że wizja gierkowszczyzny jako epoki pruderii to absurd. W imię ideologicznej poprawności – przyjęto tezę, że rzekoma niechęć PZPR do seksu była prefiguracją dzisiejszego domniemanego lęku PIS przed ludzką wolnością.
Gdy już myślałem, że w sprawie filmu nic mnie nie zdziwi – natknąłem się na tekst Olgi Wróbel na portalu „Krytyki Politycznej". Publicystkę „Krypola” oburzył nie tyle film, co fakt wydania przez Agorę przy okazji wejścia filmu na ekrany – książki Wisłockiej „Sztuki kochania” i jej treści. Już tytuł artykułu zapowiadał, że żadnej taryfy ulgowej dla domniemanej bohaterki feminizmu – bynajmniej nie będzie: „»Sztuka kochania« aktualna? Może i tak, ale to nie jest dobra wiadomość”.
Pani Wróbel przeczytała tak wychwalaną dziś nowo wydaną książkę i zapłonęła oburzeniem. Oto np. Wisłocka ośmieliła się napisać, że kobiety powinny o sobie dbać i podobać się mężczyznom, co według surowej krytyczki jest dowodem na oburzającą akceptację „tradycyjnych ról płciowych”.
Ala największym kamieniem obrazy jest odrzucanie przez Wisłocką aborcji. Pani Wróbel pisze o tym z niekłamanym oburzeniem:
„Wisłocka jest aborcji kategorycznie przeciwna. Co do tego nie ma wątpliwości, w "Sztuce kochania" mówi wprost, że jest to "największe zło i fizyczna krzywda”, jakie mogą spotkać młodą kobietę. Usunięcie ciąży okalecza psychicznie, powoduje zubożenie moralne, znieczulicę, ponure bywają też zdrowotne konsekwencje zabiegu. Oczywiste są powikłania po aborcjach domowych, pokątnych, ale Wisłocka pisze przecież w czasach, kiedy ciążę można przerwać legalnie, w gabinecie lekarskim, w kontrolowanych, sterylnych warunkach – dlatego autorka wspomina mętnie, że nawet na najlepiej sterylizowanych narzędziach mogą znaleźć się groźne drobnoustroje, które wprowadzane podczas zabiegu do narządów rodnych kobiety, mogą w konsekwencji spowodować stan zapalny, ciążę pozamaciczną i bezpłodność albo wręcz śmierć na skutek niewidocznego krwotoku.
Poza tym „wyrzucamy dziecko” – w innym fragmencie książki Wisłocka opisuje siedmiomiesięczny płód („dziecko”), który w łonie matki broni się przez zastrzykiem śródmacicznym zaaplikowanym z powodu konfliktu serologicznego. Wisłocka nie różnicuje przy tym w żaden sposób aborcji, nawet o tym nie wspomina. Nie ma podziału na przyczyny: „na życzenie”, z powodu uszkodzenia płodu, z powodu czynu zakazanego, ratująca życie matki. Tym dziwniejsze jest przekonanie Magdaleny Boczarskiej (aktorki grającą lekarkę), że Michalina Wisłocka maszerowałaby 3 października 2016 w "Czarnym Proteście". Osobiście bardzo w to wątpię".
Przepraszam za ten przydługi cytat, ale inaczej wielu z czytelników nie uwierzyłoby, że w dzisiejszej Polsce można odsądzać Panią Michalinę Wisłocką od czci i wiary... za zbytni konserwatyzm.
No cóż – w epoce, gdy powstawała najsłynniejsza z książek Wisłockiej – akceptowano jeszcze odruchy zwykłego człowieczeństwa. Furiacka reakcja na „Sztukę Kochania” pokazuje jak daleką drogę przebyły od lat 70. nasze rodzime feministki. Ciarki przechodzą po plecach.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.