„Janku drogi, jak chcesz składać podanie o pracę do pana prezesa Kurskiego, zrób to bezpośrednio, a nie rób tego na antenie. Przy każdym takim dużym zwrocie politycznym jakiś mały wróbel się znajduje, który szuka pracy gdzie indziej i na ogól ją znajduje. Rozumiem. Poddaję cię głębokiej krytyce i może pan prezes Kurski zauważy nareszcie twój talent i może da ci jakiś program. Panie prezesie, proszę się zaopiekować Wróblem. Ale proszę cię, drogi Janku, nie rób tu takich rzeczy. To jest po prostu niegodne. To są twórcy, młodzi artyści represjonowani przez idącą do dyktatury władzę i kopanie leżącego w takiej sytuacji, nawet jeżeli ma się krytyczną ocenę, jest poniżej takich zwykłych standardów przyzwoitości, o standardach demokratycznych nie wspomnę”.
Warto zasejfować ten tekst na twardych dyskach naszych komputerów. Zawiera on, jak pigułce wszystko to, co powoduje, że tak często porównuje się na prawicy styl myślenia liberalnego salonu znad Wisły do stylu kapepowców z Komunistycznej Partii Polski. Nawyk zmuszania do ideologicznych zachowań stadnych i doskonała znajomość technik brutalnego wymuszania jednomyślności w stylu komórki ZMP.
A wszystko to – a jakże! – pod hasłami obrony wolności słowa i swobód obywatelskich.
Gdy przeczytałem na portalu TOK FM tyradę Żakowskiego obrażającego Wróbla przypomniała mi się opowieść sprzed 25 lat z epoki „Życia Warszawy” pod wodzą Tomasza Wołka, gdzie szefem publicystyki został właśnie Jacek Żakowski.
W dziale publicystyki wydrukowano wówczas wyjątkowo nieuczciwy atak na Jana Parysa, wówczas ministra obrony w rządzie Jana Olszewskiego mianujący go faszystą. Dziś taki styl ataków już nie dziwi, ale wtedy, było to coś nowego i szokującego.
Piotr Skwieciński, wówczas młody dziennikarz tego dziennika napisał polemikę z atakiem na Parysa i przekazał tekst Żakowskiemu, jako szefowi publicystyki. Tekst się owszem ukazał, ale w rubryce listy. Zdziwiony i oburzony „Skwiet” udał się do Żakowskiego żądając wyjaśnień, dlaczego tak potraktowano tekst od członka redakcji.
Żakowski uśmiechnął się wyzywająco i odrzekł: "to prawda, tekst był wewnętrzny, ale jego treść była zewnętrzna”. Jacek Żakowski spóźnił się na epokę stalinizmu. Ale dzięki niemu wiemy, jak pachniał tamta epoka.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.