Do Rzeczy.pl: Niemcy obawiają się, że będą kolejnym krajem, do którego Rosja wstrzyma dostawy gazu. Czy słusznie?
Prof. Bogdan Musiał: Nie sądzę, że Putin na to pójdzie. To prawda, że Niemcy interpretują to w ten sposób, czyli jako zagrożenie dla siebie. Nie widzą jednak, że ten szantaż ze strony Rosji jest efektem ich własnej polityki. Gdyby nie powstał Nord Stream 1, nie mówiąc już o Nord Stream 2, to wówczas Putin nie miałby takiej możliwości. Od początku o tym mówiono i na to zwracano uwagę Niemcom, że tutaj chodzi o europejską solidarność i wspólne działanie. W Berlinie twierdzono natomiast, że to nie ma nic wspólnego z polityką, ponieważ to tylko gospodarcze projekty. Takie podejście było ostro krytykowane już w 2005 roku przez polityków polskich, amerykańskich i ukraińskich. Niemcy znaleźli sobie jednak sojuszników w postaci Holandii, Austrii i Francji oraz zrobili swoje. Dzięki tej polityce Berlina Putin może robić to, co robi dzisiaj.
Po odcięciu rosyjskiego gazu polski rząd zamierza zwiększyć dostawy z Niemiec. Jak wpłynie to na koszt surowców?
Nie jest to oczywiście opłacalny interes. Trudno w tej chwili powiedzieć, po jakiej cenie Niemcy będą sprzedawać gaz. Logiczne jest to, że będą chcieli na tym zarobić. Taki układ ma faktycznie biznesowy charakter, ale dla Moskwy i Berlina, kosztem Polski i Ukrainy. Polska przez pewien czas nie będzie miała innej możliwości, jak tylko szukać innych dróg dostaw, aby się całkowicie uniezależnić od rosyjskiego gazu.
Co doprowadziło do obecnej sytuacji?
Jeszcze za rządów AWS powstała umowa między Norwegią a Polską dotycząca budowy rurociągu, zlikwidowana potem przez postkomunistów na czele z Leszkiem Millerem i Aleksandrem Kwaśniewskim. W 1990 roku biuro polityczne upadającego Związku Sowieckiego wydało decyzję o tym, że eksport surowców energetycznych i utworzone powiązania energetyczne należy zachować na przyszłość, ponieważ stanowi to rosyjski instrument nacisku na kraje postsowieckie. Gdyby SLD nie zablokowało umowy z Norwegią, bylibyśmy dzisiaj w zupełnie innym miejscu. To już jednak historia. Dzisiaj Polska i cała Europa nie ma innego wyjścia – musi wyzwolić się od zależności energetycznej wobec Rosji. Nie chodzi o to, aby w przyszłości w ogóle nie kupować rosyjskiego gazu, ale o to, żeby Kreml nie miał możliwości szantażowania Europy i poszczególnych krajów.
Niemcy zdecydowały się wysłać ciężką broń na Ukrainę. Czy Pańskim zdaniem oznacza to jakiś zwrot w polityce Berlina wobec wojny na Ukrainie?
To nie jest żaden zwrot, ponieważ ta decyzja została wymuszona na rządzie przez koalicjantów, opozycję, opinię publiczną i presję z zagranicy. Scholz musiał się w końcu na to zgodzić, aby nie dopuścić do rozpadu koalicji rządowej. Nie zrobił tego jednak dobrowolnie, z przekonania. W związku z tym myślę, że aparatczycy w niemieckim ministerstwie obrony, a także w biurze kanclerza będą robić wszystko, żeby to opóźnić i rozmyć. W ten sposób doprowadzą do tego, aby sprzęt został wysłany w jak najmniejszej liczbie, a być może posuną się jeszcze dalej. Od samego początku tak wygląda polityka Scholza i SPD wobec wojny na Ukrainie.
Jak w tym kontekście została przyjęta wizyta premiera Morawieckiego w Niemczech?
Nie wiemy dokładnie, o czym premier rozmawiał z kanclerzem Scholzem. Mogę powiedzieć od siebie, że czytałem wywiad szefa polskiego rządu w "Bild Zeitung". Wypowiedzi pana premiera były na wysokim poziomie i myślę, że tak powinno się robić politykę zagraniczną w ciężkich czasach. Nie ma w tych słowach agresji wobec Niemiec. Premier wypowiadał się dyplomatycznie, ale zdecydowanie, co mogło być przekonujące dla niemieckiej opinii publicznej.