Odpowiedzmy zatem: wrócił do Polski, bo nie miał innego wyjścia. Gdyby tylko istniała szansa, cień szansy, że będzie kontynuował karierę poza krajem, w agendach UE czy ONZ, to na pewno by to uczynił. Tusk podczas drugiej kadencji rządów PO niejednokrotnie dawał do zrozumienia swoim współpracownikom, że polska polityka już go męczy i że uważa się za stworzonego do wyższych rzeczy. A zapatrzeni w oczy króla akolici uważali to za naturalne i przyjmowali jego deklaracje z zachwytem. Wspomnijmy słowa Jacka Krawca, prezesa Orlenu w czasach PO. To on powiedział w rozmowie z Pawłem Grasiem (znamy te słowa z taśm nagranych w restauracji Sowa i Przyjaciele): „Jednak idziesz w zupełnie inną orbitę, odseparowujesz się od tego wszystkiego, od tego syfu, ku..a, jesteś dużym misiem, odseparowujesz się od tego folkloru, od tego syfu”. Tusk w roku 2014 został „dużym misiem”, kiedy objął stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Można się podśmiewać, że po pierwsze, nie aż tak dużym, jak myślał (ładny tytuł, znikome znaczenie i możliwości), a po drugie, że duży miś był jedynie użytecznym pluszakiem kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Nie zmienia to faktu, że Tusk zrobił krok poza polską politykę i miał widoki na uczynienie kolejnych. To, że nie zdołał, w dużym stopniu zawdzięcza sobie. Oczywiście nie do przecenienia jest rola siły sprawczej w postaci Merkel – gdyby chciała przeforsować później jego kandydaturę na jakieś inne stanowisko, to by przeforsowała – ale wspomnijmy, jak mało pasował Tusk do unijnych standardów.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.