Nawroty bezprzykładnej duszności
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Nawroty bezprzykładnej duszności

Dodano: 
Rafał Ziemkiewicz
Rafał Ziemkiewicz Źródło: PAP / Arek Markowicz
Najnowsza edycja Słownika Języka Polskiego będzie zawdzięczać propagandzie antypisu zupełnie nowe znaczenie słowa „bezprzykładny”. Nie wiem, czy Państwo zwrócili uwagę, w jak szczególny sposób zmodyfikowała ona sens tego słowa. Ja tak, bo to zboczenie zawodowe polonisty.

„Bezprzykładny” było dotąd słowem oznaczającym niezwykłą intensywność czy nasilenie danego zjawiska. Można było mówić na przykład o bezprzykładnym męstwie żołnierza polskiego pod Monte Cassino, albo bezprzykładnym okrucieństwie eksterminujących Warszawę dirliwangerowców. Znaczyło to – istnieje wiele przykładów męstwa polskiego żołnierza, ale to pod Monte Cassino wykazał się on męstwem jeszcze większym, tak wielkim, jak nigdy dotąd. I analogicznie z dirliwangerowcami.

Tymczasem w czerskomowie „bezprzykładne” znaczy – coś, czego nie sposób podać żadnego przykładu. Mówiąc po dawnemu – coś zmyślonego, albo po nieco mniej dawnemu – „fejk”. Nie przypadkiem czerskomowa najczęściej stosuje to słowo do tzw. zbrodni PiS. Na przykład, bezprzykładne były „naciski” rządu PiS, jeden z głównych wątków kampanii propagandowej, która doprowadziła do obalenia poprzednich rządów tej partii w roku 2007. Dwie komisje sejmowe i liczne prokuratury szukały potem bodaj jednego przykładu jakiegoś sprzecznego z prawem „nacisku”, jakiegoś, jakiegokolwiek, nadużycia władzy, naruszenia konstytucji. I, z przeproszeniem, d… kwas, ani jednego takiego przykładu się znaleźć nie udało. Na tym właśnie polega bezprzykładność zła wyrządzanego przez PiS.

Analogicznie, dziś mamy do czynienia z bezprzykładnym łamaniem konstytucji przez rząd i prezydenta (kilkakrotnie w telewizyjnych dyskusjach widziałem, jak zadawano głoszącym tę tezę pytanie o jakiś przykład i jak pytani albo milkli, albo odpowiadali przekazem dnia „łamana jest cała konstytucja”), albo z bezprzykładnym odbieraniem Polakom wolności.

W ostatnich dniach wspomniane słówko czerskomowy pada najczęściej w zbitce: „bezprzykładna cenzura w TVP”, w kontekście niedoszłego festiwalu w Opolu. Niedoszłego, bo, jak to można przeczytać w podsumowujących sprawę antypisowskich gazetach „zaczęło się od czarnej listy, która miała istnieć (!) w TVP”. Miała istnieć wedle niepotwierdzonych relacji nie wiadomo kogo, ale fakt, że żadnego przykładu funkcjonowania tej czarnej listy i opartej na niej cenzury nie da się znaleźć, czyni ją tylko bezprzykładną. Przepraszam, jest jeden przykład – Katarzyna Szczot vel Kayah, która „miała znaleźć się na liście”. A kiedy okazało się, że nie (nawiasem mówiąc, dziwne, że pani Kayah uwierzyła w poufną informację, że jest na owej liście, i to rzekomo za swój wkład w antyrządowe marsze sprzed roku, skoro dwa tygodnie wcześniej występowała w tejże TVP jako gwiazda jednego z teleturniejów, a i wcześniej, już po owych marszach, wielokrotnie) – pani Kayah ogłosiła, że mimo wszystko i tak w Opolu nie wystąpi „i to jest jej własna decyzja”, na znak solidarności z tymi, którzy na liście są. Przykładów, kto na mitycznej liście jest nie podała, bo jako się rzekło jest to lista bezprzykładna, ale i nikt o nie nie pytał, bo skoro na znak solidarności ze sobą nawzajem zaczęło odmawiać występu coraz więcej gwiazdek szukanie powodów sprzeciwu nie było już potrzebne – bojkot uzasadniał się sam sobą. I bezprzykładnym złem PiS.

Aha, zapomniałbym o aktorze Jakubiku i jego antyklerykalnej prowokacji (właściwie nie prowokacji – tego typu działania już dawno nie są prowokacjami, tylko pracą względnie służbą w czymś na kształt peerelowskiego Towarzystwa Krzewienia Kultury Świeckiej czy sowieckiego „Towarzystwa Bezbożników”) których TVP nie chciała w koncercie premier. Tak to w rozpaczliwym poszukiwaniu przykładu tego co bezprzykładne okazało się, że występ w Opolu jest prawem człowieka i aktora, nawet gdyby umyślił sobie taki akt artyzmu, że, za przeproszeniem, zrobi na estradzie kupę – przepraszam za dosadność, ale kto widział teledysk z piosenką Jakubika przyzna, że to mniej więcej takie właśnie dokonanie.

Ostatni raz frazę o „bezprzykładnej cenzurze artystów przez TVP” przeczytałem w liście otwartym jakiegoś pana uważającego się za kabareciarza, skierowanym do władz Kielc. Ów pan, organizator i uczestnik jednej z owych „gal”, „rejsów” czy „nocy kabaretowych”, puszczanych na okrągło w podrzędnych kablówkach, przestrzegał Kielce przed „obciachem”, jakim byłoby przyjęcie przeniesionego z Opola festiwalu piosenki polskiej.

Facet z „Kabaretu skeczów męczących”, czy jakoś tam, przestrzegający przed obciachem, to coś co wymusiło na moich zmaltretowanych mięśniach brzucha szereg intensywnych skurczów. Nie umiem sobie wyobrazić gorszego obciachu, niż wszystkie wspomniane „kabaretowe” imprezy, które rozpleniły się za rządów Tuska jako siermiężna, rodzima wersja berluskonizmu. Berluskonizm, może nie każdy się tym interesował, to takie zjawisko medialne, że opanowawszy wiodące media, zwłaszcza elektroniczne, przytłaczające zasięgiem i siłą przekazu prasę, zalał je wieloletni premier Włoch bynajmniej nie propagandą polityczną – tę ograniczył do elit – ale najtańszą, najbardziej masową rozrywą. Tyle że we włoskiej „wideokracji” były to głównie teleturnieje i baleciki z nieustającą obecnością na wizji naprawdę ładnych i ładnie porozbieranych panienek. A u nas postawiono na „kabarety”, odstawiające „jaja” mniej więcej tego rodzaju, jak za moich szkolnych lat skecze na ognisku na koloniach letnich – jeden się potknął i wyp.. na d…, drugi przebrał za babę, a trzeci założył śmieszną czapeczkę i strojąc miny opowiedział parę wiców na tematy moczopłciowe. Właściwie jedyne, co z tego zjawiska było godne zauważenia, to rozbicie frazeologizmu „stary chałturnik”, bo wszyscy ci artyści, których w takiej na przykład Ameryce wygwizdano by nawet na koncercie polki, korzystali z szyldu „młode kabarety”. Obecne przejście TVP ku disco polo, z którego tak modne jest w lemingradzie szydzenie jako z „wiochy” jawi się przy tym jako prawdziwie dobra zmiana i znaczące podniesienie intelektualnego poziomu przekazu.

Wracając do bezprzykładności, w tym szaleństwie jest metoda. Ludziom prostolinijnym, naiwnym – sam kiedyś się taką naiwnością wykazywałem, przyznaję – wydawało się, że jeśli ktoś raz, drugi, piąty krzyczy, że pożar, i za każdym razem okazuje się, że nie było ani płomyka, ani dymu, ani w ogóle najmniejszego powodu robić larum, to w końcu krzykacz się w oczach ludzi skompromituje i straci na nich wpływ. Niestety, współczesna cywilizacja medialnego szumu daleko odeszła od czasów, gdy powstała sławna bajka o pasterzu, który drogo zapłacił za wszczynanie fejkowych alarmów. Szum medialny, nieustannie pobudzający emocje, oddziałowuje dziś na widza z taką intensywnością, że zwyczajnie nie jest on w stanie spamiętać, czym go wprawiono w histerię wczoraj, nie mówiąc już o uprzednim tygodniu – pamięta tylko tyle, że był w związku z czymś w histerii. W sztuce powodowania masami za pomocą przekaziorów zupełnie więc nie liczy się dziś pretekst, ważne są same wzbudzone nim emocje.

Na przykład: kompromitacja pisowskiej premier na międzynarodowym szczycie – założyła żółtą garsonkę! Kompromitacja pisowskiego prezydenta – uniósł kciuki! Nie ma najmniejszego znaczenia, że w żółtej garsonce chodziła i Merkel, i May, i inne kobiety na najwyższych stanowiskach, a zdjęcie z uniesionym kciukiem ma właściwie każdy ze światowych przywódców, może poza Kim Dzong Ilem – kto ma tak zryty beret, że nie obcuje z żadnymi mediami innymi niż „swoje”, tefałenowsko-szpringerowskie, i tak się o tym nie dowie, a jeśli nawet, nie przyjmie do wiadomości, bo kolejność rozumowania mózgu zrytego jest odwrotna niż normalnego: nie dlatego Szydło jest zła, że garsonka, czy Duda że kciuk, ale odwrotnie, to kciuk i garsonka stają się nagle złe, bo Duda i Szydło. Ważne jest, że za kilka dni osobnik nie będzie sobie w stanie przypomnieć kciuka, garsonki ani żadnej z dziesiątek bzdur, którymi mu wspomniane media przedmiotowy beret ryją dzień w dzień całodobowo, ale każdy taki dzionek upewnia go w poczuciu, że nie ma dnia, żeby nie było z powodu PiS jakiegoś strasznego obciachu. Konkretnych przykładów nie będzie sobie umiał przypomnieć, ale pytany o nie powie z przekonanie, że przecież wszyscy widzą, co się dzieje, i co oni wyrabiają.

Na takiej zasadzie do dziś zdarza mi się spotykać nieszczęsne ofiary tego zmasowanego agitpropu, z wściekłością wyrzucające z siebie, że jedyną winą PO było nierozliczenie nadużyć i nacisków PiS. Jakich? Bezprzykładnych! Przecież wszyscy pamiętają, jaka była wtedy duszna atmosfera! A teraz wraca, i znowu jest duszno!

To ostatnie akurat się zgadza. Każdy lekarz potwierdzi, że taki jest właśnie pierwszy i nader charakterystyczny objaw histerii: nagłe ataki duszności, nie dające się powiązać z żadną konkretną, realną przyczyną. To się nawet dość łatwo leczy, tylko, niestety, jest jeden problem – histeryk musi najpierw zrozumieć, że ma nagwazdrane pod deklem i się temu leczeniu poddać.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także