Gdańskie wydanie „Gazety Wyborczej” odkryło skandal: „kontrowersyjny” piknik strzelecki na 1 czerwca, czyli Wystrzałowy Dzień Dziecka, przygotowany przez gdański oddział IPN oraz organizacje probronne, wspierające Wojska Obrony Terytorialnej. Podczas imprezy można było oglądać broń oraz z niej postrzelać – oczywiście przy zachowaniu ścisłych zasad bezpieczeństwa.
Dlaczego wydarzenie jest złe, szkodliwe i należy je potępić, tłumaczyła w gazecie dr Małgorzata Cackowska, „pedagożka” (to taki politpoprawny sznyt z Giewu) z Uniwersytetu Gdańskiego: „»Wystrzałowy dzień dziecka« to jawny i nachalny trening ideologiczny, świadczy o tym dobór organizatorów. Zjawisko jest bardzo niebezpieczne, bo przypisują sobie oni dodatkowo kształtowanie postaw prospołecznych, przeciwdziałanie nadpobudliwości a te kompetencje powinny rozwijać przedszkole i szkoła”.
Co innego, gdyby w ramach Dnia Dziecka odbyły się debaty z przedstawicielami LGBT, treningi w przebieraniu się dziewczynek za chłopców i odwrotnie oraz pogadanki uwrażliwiające na męski szowinizm, prowadzone przez feministki. Wtedy pani doktor byłaby zachwycona.
Przy okazji – Wystrzałowy Dzień Dziecka od lat organizuje w okolicach 1 czerwca mój klub strzelecki na warszawskich Bielanach. Zawsze jest mnóstwo ludzi i świetna zabawa, niezależnie od gardłowania „socjolożek”, feministek i dziennikarzy Giewu.
***
Wreszcie naprawdę dobre wiadomości: Olivier Frljić, chorwacki prymityw skandalista udający reżysera, który odpowiada między innymi za „Klątwę”, zadeklarował, że ma dość. A to dlatego, że w związku z jego, Frljicia udziałem minister kultury odmówił poznańskiemu Festiwalowi Malta „należnej dotacji”. Proszę mnie nie pytać, co to jest „należna dotacja” – tak nazwała to „Gazeta Wyborcza”. Można się tylko domyślić, że „należna dotacja” to taka, która się, zdaniem redakcji z Czerskiej, należy jak psu zupa i koniec.
W związku z doznanymi w Polsce przykrościami Frljić stwierdził, że ma dość walenia głową w mur. „Nie chcę pracować w Polsce, dopóki rządzi ten rząd. Może to wydawać się zbyt radykalne, ale nie chcę ich legitymizować, robiąc nawet bardzo krytyczne prace, biorąc choćby niewielkie pieniądze pozostające w ich gestii” – oznajmił. Nie wiem, czemu Frljić sądzi, że swoją pracą może kogokolwiek legitymizować. To jak żaba podająca nogę do podkucia i twierdząca, że jest koniec. Natomiast niezależnie od tego, chciałoby się rzec: nareszcie, tylko dlaczego tak późno? I chciałoby się jeszcze dodać kilka soczystych słów zachęty do wyjazdu i niewracania, ale dodawać ich nie muszę, bo i tak każdy wie, co chciałbym napisać. Miejmy nadzieję, że oznacza to ostateczne pożegnanie hochsztaplera z naszym krajem.
Frljić powiedział też w „Wyborczej”: „[…] nie można przecież pisać o samym spektaklu, kiedy się go nie widziało”. Zakładam, że Frljić, skoro nie czytał „Mein Kampf”, powstrzyma się od wypowiedzi na temat narodowego socjalizmu.
***
W ramach swojej misji zwiedzania polskich muzeów, odwiedziłem w końcu Muzeum Drugiej Wojny Światowej. Bodaj najbardziej kontrowersyjne w ostatnich latach. Za jego kształt, nieodpowiadający bardziej radykalnemu skrzydłu obozu rządzącego, zapłacił w kwietniu stanowiskiem autor całej koncepcji placówki, Paweł Machcewicz. Było to chyba nieuniknione, wziąwszy pod uwagę bliskie relacje między Machcewiczem a Donaldem Tuskiem, bez przychylności którego muzeum nie mogłoby zacząć powstawać. Tego obóz władzy nie był gotów tolerować
Reakcje niektórych na kształt ekspozycji wydawały się wręcz histeryczne. Tak jak prezesa IPN dr. Jarosława Szarka, który na konferencji prasowej pokrzykiwał, że nie do zaakceptowania jest, aby rotmistrzowi Pileckiemu poświęcić zaledwie 20 centymetrów kwadratowych. Pokrzykiwał kompletnie bez sensu, bo choć, owszem, można było może Pileckiego trochę bardziej wyeksponować, to umieszczenie jego postaci w kontekście wątku obozów zagłady było jak najbardziej zasadne.
Jest, rzecz jasna, w muzeum kilka rzeczy do poprawienia czy skorygowania. I na pewno nie będzie się ono podobać tym, którzy chcieliby zawsze widzieć Polskę jako Chrystusa narodów, bo wystawa nie jest polskocentryczna. Jest natomiast niemal bezwzględnie uczciwa w opowieści o wojnie jako traumie całego właściwie świata, również w jego dalekich zakątkach. W dziesięciopunktowej skali dałbym temu ogromnemu i bardzo nowoczesnemu muzeum w jego obecnym kształcie mocne 7 punktów, ze szczerą nadzieją, że jego nowe szefostwo nie zechce zniweczyć pracy poprzednika.
***
Politykę miejską w Polsce zdominowała, jak wiadomo, dość prymitywna wersja lewackiej politycznej poprawności, według której należy utrudniać życie posiadaczom samochodów (może z wyjątkiem drogich i niepraktycznych elektrycznych zabaweczek dla ekscentryków), zrobić z nich obywateli drugiej kategorii, za to dopieszczać rowerzystów, miejsca parkingowe obsadzać drzewkami, ulice zwężać – słowem robić wszystko, żeby miasto przestało być miastem, a stało się wymarłą wsią, gdzie od czasu do czasu przebiegnie maraton, a grupki brodatych hipsterów, niemających rodziny, nieodwożących dzieci do przedszkoli i szkół i nierobiących zakupów, będą mogły komfortowo wylegiwać się na leżaczkach w środku miasta, sącząc swoją sojową latte.
Są różne poziomy tego szaleństwa. Niewątpliwie na najwyższy wspinają się prezydenci miast tacy jak Hanna Gronkiewicz-Waltz, od dwóch kadencji konsekwentnie niszcząca miasto, czy lewak Jacek Jaśkowiak w Poznaniu.
Jest jednak nadzieja. Na warszawskim Ursynowie zaplanowano – w związku z przebudową jednej z ulic – likwidację ponad stu (!) miejsc parkingowych. Temu planowi sprzeciwiła się organizacja Projekt Ursynów, o którym z nieukrywaną wrogością pisze lokalna „Wyborcza”. Projekt Ursynów, który od dawna opowiada się za racjonalnymi rozwiązaniami i nie ulega modnej ideologii, jest przez Giewu znienawidzony między innymi za to, że jakiś czas temu skutecznie storpedował plan zwężenia jednej z ursynowskich arterii, podstępnie przemycony w budżecie partycypacyjnym.
Spytają państwo: jak to „podstępnie przemycony”? Ano tak to. Standardową praktyką miejskich ideologów jest nadawanie projektom przedstawianym w ramach budżetu partycypacyjnego tytułów sugerujących, że nie kryje się za nimi nic groźnego. Na przykład wspomniany projekt w tytule mówił tylko o wytyczeniu drogi rowerowej wzdłuż ulicy, w czym nic złego nie ma. Dopiero wczytując się w niego można było odkryć, że ma się to wiązać z likwidacją jednego pasa ruchu. Dlatego apeluję: nie dawajcie się Państwo zwodzić i czytajcie dokładnie, za czym głosujecie.
Projekt Ursynów daje nadzieję, że nie wszyscy ideologii ulegają i że da się zorganizować przeciwko niej. Do czego gorąco namawiam wszystkich, którzy mają dość urządzania nam miast przez grupkę wychowanków „Krytyki Politycznej”.
Podobają Ci się komentarze Łukasza Warzechy? Posłuchaj również o polityce imigracyjnej polskiego rządu:
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.