Nie lubię rewolucji. Zawsze źle się kończą
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Nie lubię rewolucji. Zawsze źle się kończą

Dodano: 
Andrzej Duda, prezydent RP
Andrzej Duda, prezydent RP 
Jedną z najtragiczniejszych postaci polskiego życia publicznego pozostaje Andrzej Seremet – pierwszy i zarazem ostatni niezależny prokurator generalny. Prowincjonalny sędzia, który został wrzucony na głęboką wodę całkiem nowego systemu, po czym niespełna dwa tygodnie później musiał się zmierzyć z katastrofą smoleńską. Obecna sytuacja Andrzeja Dudy jest pod pewnymi względami podobna: prezydent musi się zmierzyć – wbrew oczekiwaniom i nadziejom, jakie miał, godząc się na kandydowanie w 2015 roku – z być może najpotężniejszym wyzwaniem politycznym w swojej kadencji: co począć z trzema ustawami reformującymi sądownictwo, które czekają na jego podpis lub inną decyzję.

Nie będę tu opisywał klinczu, w jakim znalazł się prezydent – to temat na inny tekst. Rozumie to każdy uważny obserwator. Mogę jedynie powiedzieć, że prezydentowi całkiem po ludzku nie zazdroszczę.

Oczywiście moja sytuacja jest o niebo bardziej komfortowa, lecz również niełatwa. Opisanie i odniesienie się do tego, co dzieje się teraz w polskiej polityce, w sposób możliwie zimny i nieemocjonalny, jest skrajnie trudne. Z największym niepokojem obserwuję, jako wielu moich konserwatywnych znajomych ulega wiecowej retoryce i zaczyna pisać, że PiS „niszczy państwo”, nie próbując już nawet zniuansować tej oceny. Inna sprawa, że jeśli takie głosy stają się coraz powszechniejsze w kręgach konserwatystów i autentycznych państwowców, to coś to powinno dać obozowi władzy do myślenia. Ale chyba nie da. Dlaczego – o tym niżej.

1

Zdaje się, że ogromna część ludzi, także wśród opowiadających się przeciwko obecnym zmianom, zgadza się zarazem, że wymiar sprawiedliwości potrzebował reform, może nawet daleko posuniętych. I to już jest jakiś plus. Być może jedyny.

Takie zmiany PiS faktycznie obiecywał, ale – jak pokazuje analiza przedstawiona przez Jagielloński24 – nie wszystkie i niekoniecznie w takiej postaci.

Podejście do reformy wymiaru sprawiedliwości mogło być dwojakie.

Droga pierwsza musiałaby być oparta na dwóch zasadniczych założeniach, wiążących się ze sobą. Założenie pierwsze: chodzi o stworzenie trwałych rozwiązań instytucjonalnych, które przetrwają wiele lat i nie będą łatwe do obalenia, a z czasem wykreują inny niż dzisiejszy etos sędziowski, co jednak wymaga dość długiego czasu. Założenie drugie: tego typu zmian nie da się wprowadzić na rympał i całkowicie przeciwko środowisku. Trzeba w nim znaleźć sprzymierzeńców – a oni tam są – i razem z nimi pracować nad najlepszymi metodami rozwiązania problemów. Choćby z powodów wizerunkowych nie można tworzyć wrażenia, że następuje jakiś radykalny atak na wymiar sprawiedliwości. Między innymi dlatego, że to spowoduje ataki z zagranicy, a ich odpieranie z kolei zaangażuje znaczną część naszych środków dyplomatycznych i ograniczy pole manewru w innych sprawach (podobnie jak to było z absurdalną batalią przeciwko mianowaniu Tuska na drugą kadencję w Radzie Europejskiej).

Droga druga, która ostatecznie została wybrana, jest odmienna. Opiera się na innych założeniach. Założenie pierwsze: zmiany muszą być wprowadzone jak najszybciej, bo nie ma czasu na deliberacje. Jesteśmy na wojnie na śmierć i życie, a ogromna część elektoratu oczekuje radykalizmu i tę potrzebę także mamy zaspokoić. Założenie drugie: po „tamtej stronie” nie mamy żadnych sprzymierzeńców, dialog z kimkolwiek nie ma sensu, spowoduje rozwodnienie naszych planów i przemycenie do nich bomb z opóźnionym zapłonem. Kluczem do zmiany jest wymiana kadr.

Nie zaskakuje mnie, że PiS wybrał drugą drogę. To całkowicie spójne z podejściem tej partii do państwa i jego naprawy. Jednak już nie tylko ja, ale mnóstwo innych komentatorów z szeroko pojętej strony konserwatywnej zwraca uwagę na nietrwałość tak przeprowadzanych zmian i na możliwość wykorzystania stworzonych obecnie precedensów i instrumentów do całkowitego jej odwrócenia w przyszłości. Ba, niektórzy – być może na wyrost, ale tylko trochę– ostrzegają, że przy radykalnym lewicowym zwrocie w polityce, którego przecież nie możemy wykluczyć, sądy zostaną szybko „zaorane”, tyle że w drugą stronę, po czym ich orzecznictwo zacznie sprzyjać najbardziej radykalnym lewackim pomysłom w stylu Zapatero.

Marek Jurek w sprawie Trybunału Konstytucyjnego analogicznie wskazywał, że gdyby TK był powoli i bez radykalnych kroków opanowywany przez konserwatystów, mógłby jeszcze przez długie lata stanowić barierę przeciwko zamysłom radykalnej społecznej lewicy. Dziś, pod marnym kierownictwem sędzi Przyłębskiej, jest uznawany za jeden z prostych instrumentów politycznych i żadnej bariery dla lewackich idei stanowić w przyszłości nie będzie, bo zostanie potraktowany jak bastion do szybkiego zdobycia.

2

MS i sędziowskie elity zawarły w gruncie rzeczy niepisany i bardzo szkodliwy pakt, wchodząc w swego rodzaju symbiozę. Zbigniew Ziobro świetnie wiedział, jaka będzie reakcja KRS, SSN, stowarzyszeń sędziowskich i sędziów funkcyjnych na jego plany – i bardzo mu to pasowało. Wiedział, że nie będzie z ich strony żadnej chęci rozmowy czy dogadania się, a zatem będzie można pokazać: proszę zobaczyć, nie ma zainteresowania dialogiem, nie ma z kim po tamtej stronie rozmawiać, więc po prostu robimy swoje, nie ma co się zastanawiać.

Drugiej stronie w to graj. Druga strona doskonale wiedziała, w co gra i wiedziała, że MS da jej pretekst, aby uniknąć jakichkolwiek rozmów i przyjąć postawę uciemiężonych obrońców demokracji.

Ten układ zadziałał świetnie z punktu widzenia jego uczestników i ze szkodą dla państwa. MS nie wykonało żadnego ruchu ani próby wciągnięcia w dyskusję liniowych sędziów. Owszem, nawet dla nich samych, poddawanych presji z góry, nie byłoby to łatwe, ale akurat tam zwolenników zmiany jest najwięcej. Można sobie wyobrazić wiele technicznych rozwiązań, pozwalających wciągnąć do dyskusji szeregowych sędziów – od spotkań na żywo po specjalną platformę internetową, pozwalającą zgłaszać problemy do rozwiązania i sugerować rozwiązania oraz oceniać te proponowane przez ministerstwo. Nikt takiej próby jednak nie podjął.

Zamiast modelu dialogu z tą częścią środowiska, która mogłaby być partnerem, przyjęto model oktrojowania zaprojektowanych w gabinetach zmian. Z powodów już wyżej opisanych. W ten sposób wielu otwartych na rozmowę sędziów wepchnięto siłą w ramiona państwa Gersdorf i Żurka. Błąd. I to ogromny.

Miarą kryzysu, w którym znalazła się władza, powinno być i to, że otwarty sceptycyzm wobec niektórych zmian wyrażali jej właśni politycy – w tym m.in. senatorowie Jan Żaryn czy Aleksander Bobko. Pominięto całkowicie krytyczną opinię Biura Legislacyjnego Senatu. Trudno też nie dostrzegać, że napięcia wewnątrz obozu władzy z tego powodu wzrosną.

3

Nie podzielam paniki tych kolegów z kręgów konserwatywnych, którzy wieszczą (wielu z nich na razie tylko w prywatnych rozmowach) koniec niezależnego sądownictwa. Analizując zmiany widzę, że jest wśród nich wiele dobrych, dyskredytowanych na siłę przez zaciętych wrogów jakichkolwiek reform lub po prostu wrogów PiS (co się w dużej części pokrywa). W całkiem absurdalny sposób szermuje się tezą o niekonstytucyjności niemal wszystkich rozwiązań, podczas gdy nawet w najbardziej wyrazistym przypadku skrócenia kadencji pierwszego prezesa SN sytuacja nie jest jasna, a przepisy ustawy zasadniczej wydają się być w sprzeczności.

Dla przykładu, twierdzenie, że skoro system losujący sprawy w sądach powszechnych ma być umiejscowiony centralnie, to na pewno będzie zmanipulowany, zahacza o paranoję. A losowanie spraw to akurat jedna z najlepszych spośród przyjętych regulacji. Jest też prawdą, że sposób wyznaczania sędziów do KRS, a nawet do SN w okresie przejściowym, nie odbiega od europejskiego standardu. Skonfrontowany z tym faktem Frans Timmermans, pytany, czemu nie protestuje przeciw podobnym rozwiązaniom w swojej rodzinnej Holandii, wykrzyknął zirytowany, że „to co innego”.

Jednak z drugiej strony te dobre zmiany wymieszane są z wątpliwymi, dotyczącymi na przykład sposobu wszczynania i prowadzenia postępowań dyscyplinarnych, co faktycznie można uznać za furtkę do jakiejś formy nacisku na szeregowych sędziów. Jakimś trafem większość tych budzących wątpliwości rozwiązań wzmacnia bardzo rolę ministra sprawiedliwości, co może budzić podejrzenie, że są zaprojektowane pod konkretną osobę. To tworzy również ryzyko polityczne dla samego Ziobry – im bowiem mocniejsza instytucjonalna pozycja polityka w systemie, dającym mu duże możliwości wywierania wpływu, tym będzie miał więcej wrogów wewnątrz układu władzy. A więc tym prawdopodobniejszy jest konflikt wewnątrz niego, co już widać na linii szef MS – prezydent.

Niektóre rozwiązania – na przykład brak ograniczenia okresu stanu tymczasowego w SN czy możliwość jedynie negatywnego oddziaływania prezydenta w sprawie listy SSN, którzy mają pozostać na stanowiskach – są niepokojące.

Zarazem nie jest prawdą, że zmiany zaradzą najpoważniej odczuwanemu przez obywateli problemowi, czyli przewlekłości postępowań. Jakiś wpływ może mieć na to zmiana w ustroju sądów powszechnych, ale i tak najwięcej zależy od kodeksów postępowania cywilnego i postępowania karnego. Ustawy o SN i KRS nie będą miały na to właściwie żadnego wpływu i nie sądzę, żeby zwykli klienci wymiaru sprawiedliwości w jakikolwiek sposób odczuli ich wejście w życie.

Gdyby reforma odbywała się według schematu dyskusji ze środowiskiem– określamy problem, określamy jego przyczynę, proponujemy rozwiązania, oceniamy ich wartość – zapewne większości tych wątpliwych przepisów byśmy w ustawie nie zobaczyli.

I tu trzeba wyraźnie napisać: sytuacja, w której ustawy tej wagi jak ta o SN (ale i pozostałe) są procedowane na chybcika, jako projekty poselskie, jest niedopuszczalna. To być najpoważniejszy zarzut wobec rządzących.

Nie oznacza to jednak, że po wejściu ustaw w życie sądownictwo stanie się polityczną maszynką PiS. To najzwyczajniej niemożliwe. Czynnych sędziów jest w Polsce około 10 tys. Mamy uwierzyć, że wszyscy oni zaczną orzekać na komendę według życzeń władzy, bo taka będzie atmosfera? Ten, kto tak uważa, musi mieć niezwykle złe zdanie o polskich sędziach. Ja mam zdecydowanie lepsze. Maszyna sądowa ma swoją inercję, zrobienie z niej politycznego narzędzia – o ile w ogóle kiedykolwiek by się udało – zajęłoby kilka dekad. Tu jednak dochodzimy do kolejnej wady proponowanych zmian, będącej zarazem argumentem przeciwko czarnym scenariuszom.

Oto PiS twierdzi, że chodzi o zamieszanie w sądowych instytucjach i o to, żeby środowisko zasilili ludzie nieskażeni dawnymi układami. Skąd ich jednak wziąć? Krakowska Krajowa Szkoła Sądownictwa i Prokuratury – kuźnia nowych kadr – przyjmuje na aplikację sędziowską po około 100 osób rocznie. Zaś liczba stanowisk sędziowskich jest i tak ograniczona. Odświeżenie środowiska to zadanie na minimum kilkanaście lat i na tym należałoby się skupić. To jest właściwy program państwowotwórczy, bo naganne zachowania sędziów mają swoje źródło w ogromnej mierze w wartościach, jakie wpaja się studentom prawa. Chciałbym zobaczyć program MS, obejmujący tę dziedzinę, w tym szkolnictwo wyższe, i obliczony na wiele lat. Ale nie zobaczyłem.


4


Jak najgorsze wrażenie robiła atmosfera, w jakiej procedowano zmiany. O tym, że ich twarzą z pewnością nie powinien być Stanisław Piotrowicz, nawet nie będę pisał, bo to oczywistość. Sejm w ostatnich dniach przypominał raczej lupanar niż siedzibę ustawodawcy. I choć w kreowaniu bałaganu celowała opozycja, to jednak przyjęta przez PiS strategia przepychania zmian bardzo temu sprzyjała. Tu znów istniała swego rodzaju symbioza.

O ile jeszcze można ostatecznie usprawiedliwić blokowe odrzucenie poprawek w ustawie o SN w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka, gdyż były one ewidentnie obliczone na spowodowanie obstrukcji, a ich treść bywała kuriozalna – to nie sposób już uzasadnić pogardliwych wypowiedzi wiceministra Zielińskiego czy lekceważących ministra Błaszczaka o protestujących. To są ewidentne strzały w stopę i świadectwo groźnej arogancji.

Więcej rozsądku miał sam minister Ziobro, który – słusznie – zdiagnozował, że protestujący w większości nie mają pojęcia o zmianach i nie bardzo wiedzą, przeciw czemu konkretnie protestują. Zgoda – ale to znów wynika z tego, że rząd nawet nie próbował tłumaczyć, co się właściwie zmieni, bo zwyczajnie nie miał na to czasu, wybierając wariant Blitzkriegu. Skoro nie było żadnej dyskusji, to cała wiedza – również po stronie wielu zwolenników zmian – sprowadziła się do przekonania, że „sądy będą zaorane”. I to kolejny błąd.


5

PiS nie jest partią konserwatywną – to żadne odkrycie. Jest partią rewolucyjną i zmiany wprowadza zgodnie z rewolucyjnym paradygmatem. I, jak to w czasie rewolucji, poza nawias szeroko pojętego obozu władzy zostają wyrzuceni wszyscy ci, którzy mają jakiekolwiek wątpliwości, a oponent staje się wrogiem, którego po prostu należy zniszczyć. Zresztą z przyzwoleniem i przy entuzjastycznej współpracy tegoż oponenta, któremu bardzo to odpowiada, bo dokładnie to samo on chce zrobić z drugą stroną konfliktu. Państwo w tym wszystkim gdzieś się gubi, o rzetelnej debacie nie ma mowy, nie ma też mowy o wspólnocie na najbardziej rudymentarnym poziomie. Przy czym – to stała reguła – większa część odpowiedzialności spada na tych, którzy pociągają za sznurki władzy. Po prostu dlatego, że oni więcej mogą. Oni decydują.

Nie wiem, jak to się dokładnie skończy, ale wiem, że na pewno źle. Nie wierzę w ręczne sterowanie wymiarem sprawiedliwości przez Ziobrę. Co nie znaczy, że nie mogą się w ogóle pojawić konformizm czy pojedyncze naciski polityczne, ale to też żadna nowość. Problem w tym, że nowy system takiej możliwości nie eliminuje – on tylko zmienia metodę i wektor takich potencjalnych nacisków. Nie wierzę również absolutnie w manipulacje kwestią uznania ważności wyborów na poziomie SN i sądzę, że nie wierzy w to żaden z polityków opozycji, którzy takie scenariusze oznajmiają dla podgrzania nastrojów.

Natomiast wierzę niestety – a raczej nie tylko wierzę, co po prostu widzę to wyraźnie – że po zmianie władzy, do której kiedyś dojdzie, z rewolucyjnych zmian dziś wprowadzanych, w tym tych słusznych, nie zostanie kamień na kamieniu. Nowa władza użyje każdego stworzonego dziś instrumentu, żeby „odzyskać” wymiar sprawiedliwości, już bez zachowywania pozorów i bez oporów. I użyje go bez pardonu do realizacji swoich celów, w tym brutalnych rozliczeń. Świadomość tego mają oczywiście także rządzący, wobec czego wzrasta ich przeświadczenie, że walczą o życie. W przenośni, rzecz jasna. Wszystko to nakręca spiralę konfliktu.

No, ale przecież politycy PiS – czemu dowód dała choćby posłanka Szczypińska w na poły żartobliwym tłicie – uważają, że będą rządzić wiecznie, bo lud ich kocha. Więc w czym problem?

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także