• Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kolaż Warzechy

Dodano: 
Kolaż Warzechy
Kolaż Warzechy 
W satyrycznym (aczkolwiek raczej niezamierzenie) dodatku młodej psycholewicy do Giewu, zatytułowanym „Osiem Dziewięć”, objawiła się pani Alina Czyżewska. Pani Alina zapowiedziała, że przez trzy tygodnie będzie wolontariuszką w greckim obozie dla „uchodźców” i będzie stamtąd pisać listy do Jarosława Kaczyńskiego i Beaty Szydło. Listy, rzecz jasna, o tym, jacy oni są źli, skoro nie chcą biednych „uchodźców” przyjmować.

Z pierwszego tekstu pani Aliny dowiadujemy się paru ciekawych rzeczy o samej jego autorce. Na przykład że ma 37 lat i od niedawna stałą pracę. No no, szczere gratulacje. Mam nadzieję, że dowód osobisty również już jest.

Przeczytawszy elukubracje pani Aliny, natychmiast przypomniałem sobie wszystkie przeczytane historie o naiwnych lewaczkach, które pragnęły pomagać „uchodźcom”, a skończyły sponiewierane i zgwałcone. Byłaby szkoda, napisałem więc na Twitterze: „Mam nadzieję, że ta biedna, lewacka dziewczynka wróci do Polski cała i zdrowa”. Pani Alina bardzo się tym moim wpisem podekscytowała i na swoim Facebooku umieściła serię komentujących go wpisów, a swój pierwszy list z Grecji skierowała nie do Jarosława i Beaty, ale do mnie.
Kilku znajomych pani Aliny po moich dla niej życzeniach przekonywało mnie, że to mądra, rozsądna i myśląca osoba. Muszą mieć specyficzne kryteria mądrości i rozsądku. Co bowiem pisze pani Alina?

Poznałam już kilku uchodźców. Są kulturalni, ręce trzymają przy sobie. Z jednym, Omarem z Iraku, spędziłam nawet noc na plaży. […] Być może zawiodę fantazje słodkich chłopczyków, ale to była nocna szychta na brzegu. […]
Omar, tak jak ja, jest wolontariuszem. Młodym silnym mężczyzną ze smartfonem. Pochodzi z Iraku, przypłynął na ten brzeg półtora roku temu. […] Omar będzie tłumaczem, kiedy do naszego odcinka brzegu przybije jedna z łodzi. Nie wiadomo, czy przypłyną, ale jesteśmy tam, żeby ustabilizować ponton, pomóc wyjść z łodzi. Dać koc i wodę. Wolontariuszka lekarka sprawdzi, kto potrzebuje pomocy lekarskiej. Kiedy usiądą przy ognisku, będziemy uspokajać, pocieszać. Będziemy uśmiechnięci i wspierający. W tym czasie koordynatorka zadzwoni do obozu Moria, gdzie trafiają każdy uchodźca i każda uchodźczyni
[proszę zwrócić uwagę, jak pani Alina pilnie zachowuje zasady językowej poprawności politycznej!], którzy trafią na Lesbos i rozpoczynają procedurę ubiegania się o status uchodźcy. Potem przyjeżdżają funkcjonariusze z Morii i zabierają ich do tego najgorszego miejsca na wyspie. Miejsca, gdzie łamane są prawa człowieka. […] 

Na razie nikt mnie nie zgwałcił. Ba, nawet nie próbował obmacywać. Naruszanie mojej cielesności jak dotąd miało miejsce tylko w Polsce – w tłoku, w autobusie czy w pociągu, kiedy byłam 20-letnią „dziewczynką”, obmacywali mnie rodacy. […]
Tak, w Polsce, naszym wolnym od uchodźców kraju, jesteśmy molestowane, nadużywane, gwałcone. […] Zamiast więc mnożyć fantazje na temat uchodźców, którzy ryzykują życie, by przyjechać i rzekomo nas gwałcić – popatrzcie na siebie, sąsiadów, swoich kolegów. Na Was, jak byliście chłopakami, nastolatkami. Reagujcie i walczcie z seksizmem, który powoduje, że potem słodcy chłopcy pozwalają sobie wobec kobiet na „więcej”, nie uznają „nie”. […] W Polsce nas, Polki, obmacują, molestują i gwałcą Polacy. Słodki chłopczyku, zrobisz coś z tym?

Streśćmy ten przydługi wywód: według pani Aliny do Europy przybywają biedni uchodźcy, wyłącznie z miejsc objętych wojną, uprzejmi, kulturalni i cnotliwi, za to w Polsce chamowate polskie bydlaki na każdym kroku gwałcą, molestują i ciemiężą biedne polskie kobiety. Jeśli ta opowieść świadczy o mądrości opowiadającej, to ja się nazywam Stanisław Skarżyński.

Pani Alina zapowiada, że będzie pisać codziennie. Nie życzę jej źle. Ludzie naiwni, niemądrzy, budujący sobie idealistyczną, całkowicie fałszywą wizję rzeczywistości są w gruncie rzeczy biedni. Warto ich otoczyć opieką. Boję się jedynie, że któregoś dnia listy pani Aliny przestaną się pojawiać, ale ona sama – jak to się już zdarzało w ostatnich latach w różnych miejscach w Europie – poddawana presji swoich lewackich kolegów, nie zdecyduje się opowiedzieć głośno, co ją spotkało wśród miłych, kulturalnych, cnotliwych „uchodźców”. Tego pani Alinie nie życzę. Niech wraca do tego swojej ojczyzny, pełnej polskich chamów, męskich szowinistów, cała i zdrowa. Trzymajmy za nią kciuki.

***

Giewu ogłosiła, że na jej łamach „belgijski dziennikarz ocenia wystąpienie prezydenta”. No, proszę państwa, skoro belgijski dziennikarz ocenia, to czapki z głów, na kolana, hołoto, i bić pokłony. Dziennikarz nazywa się Thomas van de Putte. Przepraszam bardzo wszystkich, którzy znają języki obce i kojarzą różne brzydkie słowa w językach romańskich, ale on się naprawdę tak nazywa. Tak przynajmniej twierdzi Giewu.

Tekstu nie czytałem, bo staram się szanować swój czas, a i tak wiadomo mniej więcej, co w nim jest, natomiast zaintrygował mnie biogram tego wybitnego autorytetu, który zgromił (wiem, nie czytałem, ale przecież ne mógł pochwalić, prawda?) głowę polskiego państwa. Brzmi on: „Thomas Van de Putte jest belgijskim dziennikarzem freelancerem skupiającym się na dziennikarstwie śledczym dla portalu Apache.be. Wcześniej jako dziennikarz informacyjny dla agencji Reuters obsługiwał kraje Beneluksu i Francję, a także nakręcił dokument „Żyjąc w Oświęcimiu” dla belgijskiej telewizji publicznej VRT. Obecnie jest doktorantem Wydziału Kultury i Mediów w King’s College w Londonie”.

W kolejnym tygodniu w Giewu ukaże się artykuł o straszliwej dyktaturze Kaczyńskiego autorstwa francuskiego dziennikarza Gerarda de la Merde. Gerdard de la Merde był redaktorem naczelnym szkolnej gazetki w liceum w Fontainebleau, następnie kierował biuletynem informującym o promocjach w miejscowym supermarkecie jednej z ogólnofrancuskich sieci. Obecnie prowadzi blog o komunikacji publicznej w rejonie Île-de-France oraz dokumentuje zbrodnie faszystowskich reżimów w Polsce, na Węgrzech i w USA.

***

Wzruszają mnie różne szlachetne inicjatywy Parlamentu Europejskiego. Najnowsza dotyczy produktów konsumenckich. W komunikacie rozesłanym do dziennikarzy czytamy: „Posłowie chcą trwałych urządzeń i oprogramowania o wysokiej jakości, które można zreperować lub ulepszyć. Proponują walkę ze sztucznym skracaniem cyklu życia produktów i przystępne ceny części zamiennych”. I dalej: „Komisja Europejska, państwa członkowskie oraz producenci powinni stworzyć konsumentom możliwość korzystania z trwałych urządzeń o wysokiej jakości, które mogą być zreperowane lub ulepszone”.

Absolutnie popieram i zgadzam się całkowicie. W tym znakomitym projekcie dostrzegam tylko jedną drobną wadę: posłowie nie podają, jak należy to osiągnąć. Teraz czekam na komunikat, w którym europosłowie poinformują, że doszli do wniosku, iż wszyscy obywatele UE powinni być szczęśliwi i zadowoleni z życia.

***

Róża grafini von Thun und Hochenstein przedstawia się jako główna bojowniczka o tani roaming. Tani roaming, który ruszył w czerwcu tego roku, jest oczywiście rzeczą korzystną dla klientów; ja również się z niego cieszę. Jest jednak również faktem, że obniżył rentowność operatorów, zaś dla operatorów wirtualnych, nieposiadających własnej infrastruktury, może się okazać zabójczy. W sumie sprawa jest skomplikowana, niełatwa i, wydawałoby się, wymaga głębokiego namysłu oraz rozważnych ruchów.

Jak natomiast widzi ją grafini von Thun und Hochenstein? Posłuchajmy: „Co roku słyszałam od operatorów, że będą oni bardzo stratni i zrujnowani, jak dotychczas nie są stratni, bardzo dobrze zarabiają, żadna firma nie upadła, jestem przekonana że tak samo będzie teraz. […] Nie wykluczam, że operatorzy będą zarabiali nieco mniej, ale zauważmy, że zyski z roamingu przy wyższych cenach, które były dotychczas, w firmach telekomunikacyjnych sięgają 3 czy 4 proc. Jeśli nastąpi tam jakiś ruch, to nie będzie to zasadnicze sprawa dla tych firm”.

Głębia analizy ekonomicznej, której dokonała czempionka taniego roamingu, poraża. Przeczytajmy to jeszcze raz: „żadna firma nie upadła, jestem przekonana że tak samo będzie teraz”. Módlmy się, aby nikomu nigdy nie przyszło do głowy zrobić grafini ministrem finansów, przynajmniej w Polsce. Już sobie wyobrażam ten wywiad:
– Pani minister, nie sądzi pani, że podatek w wysokości 60 procent będzie dla podatników zabójczy?
– Co roku podwyższamy ludziom podatki i ciągle słyszę, że już nie dadzą rady, a jednak jakoś dają, więc jestem pewna, że teraz też dadzą.

***

Fundacja Court Watch Polska, której rozważnego głosu na temat sytuacji polskiego sądownictwa warto wysłuchać, proponuje, żeby do procedury wyboru sędziów członków Krajowej Rady Sądownictwa oraz sędziów Sądu Najwyższego wprowadzić publiczne wysłuchanie – podobnie jak to ma miejsce w przypadku kandydatów na sędziów Sądu Najwyższego w USA.

Pomysł bardzo mi się podoba. Skoro sądy – w tym najważniejsze organy polskiego sądownictwa – mają służyć ludziom i być bliżej nich, niech sędziowie opowiedzą o tym, co uważają za ważne, jak rozumieją sędziowską niezawisłość i bezstronność, jak wyobrażają sobie działanie procedury dyscyplinarnej. Niech obywatele wiedzą, kogo im wybierają politycy.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także