A zatem czy Polska zapłaciłaby za owe, przeforsowane w niebywałym trybie zmiany cenę, którą byłoby m.in. zduszenie inwestycji, a więc i tempa wzrostu gospodarczego, czy wręcz przeciwnie – jak zapewniali wicepremier Morawiecki i jego koledzy z rządu? Tym bardziej że rzecz całą trudno byłoby widzieć inaczej niż w kontekście wcześniejszych zmian w TK.
Innymi słowy: Czy przedsiębiorcy uznaliby, że te bezceremonialnie podyktowane sądom zmiany tak dalece zwiększyłyby ryzyko obrotu gospodarczego, choćby z tego jednego, ale za to kluczowego powodu, że od tej pory także sądownictwo byłoby zaliczane do kategorii łupów politycznych kolejnych ekip rządzących (które wybierałyby „swoich” sędziów SN i TK), iż należałoby ograniczyć swe inwestycje? Czy jednak zdaniem przedsiębiorców zmiany te byłyby dla ryzyka obrotu gospodarczego neutralne lub – bo i tego nie można wykluczyć – z jakichś powodów zostałyby uznane przez nich za obniżające poziom tego ryzyka?
Jest rzeczą bezsporną, że po wejściu w życie przeforsowanych przez PiS zmian wpływ polityków, głównie rządzących, na sądy radykalnie by się zwiększył – według PiS dopiero teraz czyniąc z nas państwo zorganizowane na podobieństwo Europy Zachodniej, według anty-PiS wręcz przeciwnie, bo zbliżając nas m.in. do Białorusi i Rosji.
Natomiast trudno w zaproponowanych zmianach dopatrzeć się wielu rozwiązań, które pomogłyby wyeliminować główną słabość naszych sądów i prawdziwą zmorę ich klientów: przewlekłość postępowań. No, może z wyjątkiem tego jednego, polegającego na wprowadzeniu zasady niezmienności składu orzekającego, który do końca rozpatrywania sprawy nie powinien ulegać zmianie (poza nadzwyczajnymi okolicznościami, np. chorobą sędziego). Dobrą zmianą jest też wprowadzenie reguły losowego przydzielania spraw sędziom, bo ograniczy ryzyko fatalnego w skutkach kumoterstwa. Na szczęście oba te rozwiązania wejdą w życie – zapisano je w niezawetowanej ustawie o ustroju sądów powszechnych.
W końcu dzięki wetom prezydenta wobec ustaw o SN i KRS nie musimy czekać na rozstrzygnięcie sporu, ile byśmy stracili (lub zyskali?) na tych zmianach w sądach (bo zmiany, i to gruntowne, są niezbędne). Czyli nie musimy też poznawać odpowiedzi na pytanie, czym się różni polska ruletka od rosyjskiej. W rosyjskiej – jak wiadomo – w bębenku rewolweru jest jeden nabój. A w polskiej? Więcej niż jeden czy ani jednego? Strzelać bowiem trzeba, przypomnijmy, we własną głowę.