Grał bowiem władzy na nerwach swoimi licznymi wybrykami, np. listem do pisarzy węgierskich z wyrazami solidarności dla węgierskiej rewolucji 1956 r. czy też ostentacyjnym przyjęciem do Związku 37-letniego wtedy Kazimierza Cisa, w zniszczonej kufajce i walonkach, repatrianta ze Związku Sowieckiego po 12 latach katorżniczej pracy „na Workucie”, jak mówił – najcięższego, sowieckiego łagru na dalekiej północy.
Przyjęto go mimo braku wymaganych regulaminowo dwóch wydanych książek. Zamiast nich dołączył swoje pisane w łagrze wiersze, które zaszywał w ciepłą, watowaną, pełną wszy czapkę – uszankę.Nie były co prawda najlepsze, pełne rusycyzmów – przez 12 lat nie słyszał polskiego języka, ale mimo to postanowiono dać mu szansę, choć częściowo naprawić doznane krzywdy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.