Dlaczego edukacja seksualna wzbudza tyle kontrowersji? Czy młodzież szkolna nie powinna uczyć się działania układu rozrodczego, mechanizmu poczęcia dziecka, może nawet działania środków antykoncepcyjnych?
Tu trzeba wyjaśnić dwie sprawy. Po pierwsze nie chodzi tylko o młodzież, ale również o najmłodsze dzieci. Etapy rozwoju psychoseksualnego dziecka, oraz to, jak nakłada się na ten rozwój permisywna edukacja seksualna, były tematem mojego wykładu. W skrócie istota rzeczy polega na tym, że w życiu dziecka występują okresy większego zainteresowania seksualnością, płciowością oraz okresy, kiedy to zainteresowanie jest mniejsze, czy wręcz marginalne. Właśnie w tych okresach niższego zainteresowania seksualnością następuje bardzo intensywny rozwój intelektualny, emocjonalny oraz umiejętności społecznych, a więc wchodzenia w relacje z ludźmi.
Natomiast permisywna edukacja seksualna w formie, w jakiej proponowana jest na Zachodzie, traktuje dziecko tak, jakby przez cały czas, już od kolebki, przejawiało równy, co więcej, równie wysoki stopień zainteresowania seksualnością. Zakłada się również, że dziecko nie ma nad tym żadnej kontroli, czyli że prędzej czy później wejdzie w zachowania seksualne i to takie zachowania, które mogą zagrażać jego zdrowiu.
Oznacza to faktycznie rozbudzanie fascynacji seksualnością w tych okresach rozwojowych, w których normalnie tej fascynacji nie ma. W poważnym stopniu zaburza to rozwój również intelektualny, ale przede wszystkim emocjonalny i relacyjny dziecka, ponieważ ta energia, która normalnie jest przeznaczana na rozwijanie umiejętności: czy to samokontroli, czy panowania nad emocjami, czy nawiązywania tez przyjaźni z innymi, zostaje przejęta przez tę fascynację sprawami seksualnymi.
Jak wygląda to rozbudzanie fascynacji u najmłodszych dzieci?
Posłużę się przykładem przedstawionym podczas Kongresu Życia i Rodziny, który odbył się niedawno w Warszawie. Omawiałam na nim właśnie wpływ permisywnej edukacji seksualnej na rozwój dziecka, natomiast pani Magdalena Czarnik, socjolog z inicjatywy STOP Seksualizacji Naszych Dzieci pokazywała konkretne zadania i materiały stosowane podczas zajęć z edukacji seksualnej niedaleko nas, w Niemczech. I chyba właśnie to najbardziej zszokowało czy poruszyło mnie emocjonalnie podczas tego kongresu. Niektóre były naprawdę wstrząsające. M.in. następujące ćwiczenie dla przedszkolaków, był nawet prezentowany skan określonej strony z podręcznika dla wychowawców, w jaki sposób ćwiczenie przeprowadzić. Otóż ćwiczenie polega na tym że dzieci zdejmują majtki i wypinają swoje pupy. Jedno z dzieci macając te pupy i je wąchając ma określić, do kogo dana pupa należy. Następnie dzieciaki biegają na czworaka po podłodze, i mają nawzajem, jak pieski obwąchiwać swoje nagie pupy i starać się... uwalniać gazy w twarz dziecku, które je akurat wącha. Nazwano to „znawca pup”. A to tylko jeden przykład z wielu. Można powiedzieć, że zajęcia seksedukacyjne z zasady polegają na wykonywaniu ćwiczeń gwałcących prawo dziecka do intymności.
Dlaczego nazywamy to permisywną edukacją seksualną? Taka nazwa sugeruje, że chodzi o przyzwalanie na dobrowolne zachowania seksualne. Te ćwiczenia chyba nawet nie mają wiele wspólnego z seksem?
To jest oswajanie z obrzydliwością, bo dzieci nie wpadają jednak na takie pomysły same z siebie. Co więcej, wiele z tych „zabaw edukacyjnych” sugeruje łączenie seksualności z czynnościami wydalniczymi, lub przynajmniej przedstawia odbyt jako ważną sferę erogenną. Warto w tym kontekście pamiętać, że seks analny niesie ze sobą zagrożenie zdrowotne i przedstawianie go jako wspaniałej alternatywy seksualnej jest fałszowaniem rzeczywistości. Dodatkowo same materiały „edukacyjne” zawierają treści wręcz pornograficzne, nawet jeśli nie są to zdjęcia, lecz rysunki.
Zatem w praktyce ta edukacja seksualna wygląda znacznie bardziej drastycznie niż nam się może wydawać. I to jest o tyle ważne, że niektórzy rodzice mówią „no ale to dobrze, że profesjonaliści wytłumaczą mojemu dziecku, jak to jest z seksem”. Zapewne byliby zszokowani, gdyby wiedzieli, jakie konkretnie „zabawy seksualne” są przedstawiane ich dzieciom jako norma.
Jednak to dotyczy Niemiec. W Polsce, szczególnie w ostatnich dwóch latach, nabieramy przekonania, że regres cywilizacji został już powstrzymany. Czy opisywane przez Panią zagrożenia dotyczą również nas?
W Polsce cały czas są przeprowadzane szkolenia, na które granty zostały uzyskane jeszcze za czasów poprzedniej władzy. Szkolenia te zwykle mają czy to zapobiegać dyskryminacji, czy też wspierać rozwój zawodowy nauczycieli, ale tam właśnie pojawiają się takie treści. Permisywna edukacja seksualna, jest prowadzona również przez różne grupy edukatorów seksualnych. Oczywiście w mniejszym zakresie, niż na Zachodzie, ale jednak oparta na tych samych zasadach tzn. na założeniu, że wszystkie dzieci prędzej czy później będą podejmować niebezpieczne zachowania seksualne. A wręcz także na założeniu, że człowiek jest zwierzęciem, które nie ma nad sobą żadnej kontroli i że dzieci są niezdolne do samokontroli w sferze seksualnej, zatem należy je nauczyć minimalizacji ryzyka zajścia w ciążę czy chorób wenerycznych.
Mogę podać taki konkretny przykład, autentyk: absolwentka świeżo po psychologii, która podejmuje pracę w poradni. Dyrektor ją prosi: może na początek poprowadzisz zajęcia psychoedukacyjne dla grupy starszych przedszkolaków i uczniów zerówek? Młoda psycholog odpowiada: świetnie, to skorzystam z okazji, żeby porozmawiać o kwestii seksualności, bo nam bardzo na studiach polecano takie dwie książeczki jako świetny punkt wyjścia i w ogóle świetny materiał dla dzieci. Okazuje się, że te książeczki to „Wielka księga cipek” i „Wielka księga siusiaków”. Warto, żeby każdy rodzic sobie zajrzał do środka, czy uważa, że jest to treść odpowiednia dla jego kilkuletniego dziecka. Permisywna edukacja seksualna jest więc w prowadzona Polsce i być może nie wszyscy rodzice są świadomi, jak ona wygląda w praktyce.
W jaki sposób ukrywa się te zjawiska przed rodzicami i czy nie jest to naruszenie podmiotowości rodziny? Czy mamy jakieś narzędzia przeciwdziałania demoralizacji naszych dzieci?
Przede wszystkim szkolna rada rodziców ma prawo nie tylko do wglądu do programów wychowawczych, które proponuje szkoła. Ma również prawo do konsultacji i zmiany tych programów. Tu podzielę się własnym doświadczeniem jako matka. Kiedy byłam członkiem rady rodziców, na początku roku szkolnego dano nam po prostu te programy do podpisu. Mieliśmy nawet ich nie czytać i już na sam zamiar zapoznania się z programem zareagowano zdziwieniem, zarzucono nawet „brak zaufania do szkoły”. Tu przecież nie chodzi o brak zaufania do szkoły, tylko o korzystanie z uprawnień rady rodziców. Czyli np. jeśli się proponuje, żeby do szkoły weszła grupa zewnętrznych edukatorów, z uprawnienia do uzyskania wiedzy na ich temat.
Jeśli tak się zdarzy, na co zwracać uwagę?
Jest pewien podstawowy sygnał ostrzegawczy. Zwróćmy uwagę na to, czy grupa zewnętrzna mająca dostarczać jakieś treści czy warsztaty dzieciom przewiduje informowanie rodziców o konkretnych treściach przekazywanych dzieciom. Być może z góry sobie zastrzega, że nie życzy sobie przekazywania takich informacji, że zdaniem tych edukatorów rodzice mogą reagować lękowo, wychodząc z poziomu własnych szkodliwych stereotypów kulturowych, zatem nie powinni znać treści zajęć, które są przeprowadzane dla ich dzieci.
Inna sprawa, że nawet gdy zawartość merytoryczna zajęć jest znana, część rodziców może mimo wszystko być zdania, że chociaż treści przekazywane podczas zajęć seksedukacyjnych kłócą się z ich systemem wartości, to jednak lepiej by dziecko w nich uczestniczyło. Bo jeśli dziecko zostanie wypisane z zajęć i tak będzie szukać tych informacji na zasadzie buntu wobec „zakazanego owocu” a z drugiej strony przez kolegów będzie postrzegane jako odmieniec, tracąc z nimi wspólny język. To również przykład z konkretnej szkoły, gdzie po czasie okazało się, że nikt z rodziców nie był szczególnie zachwycony programem, ale nikt też nie chciał narażać swych dzieci na ostracyzm grupy, stąd nikt nie zgłosił zastrzeżeń. Dlatego warto przed poruszeniem tematu np. na zebraniu uzyskać poparcie innych rodziców. Inaczej ktoś sprzeciwiający się seksedukacji dzieci zostanie sam wśród innych, którzy nie chcą „się wychylać”.
Co robić, jeśli nie uda się nam uchronić dzieci przed permisywną edukacją seksualną?
Profilaktyką wobec wszelkich zachowań ryzykownych jest dobry kontakt rodziców z dzieckiem. Wiele badań potwierdza, że najlepszym zabezpieczeniem jest rozmowa z dzieckiem na tematy ważne i to rozmowa prowadzona w taki sposób żeby dziecko naprawdę chciało z nami o tym rozmawiać. Trzeba też pamiętać, że dziecko w ogóle powinno czuć się kochane, akceptowane i wiedzieć, że nam jako dorosłym – rodzicom, wychowawcom – zależy na jego dobru i że to, co mówimy, czy nasze zakazy czy nasze polecenia, wynikają z miłości do niego. Czyli podstawą jest dobra komunikacja i miłość wobec dziecka.
W którymś momencie bardzo ważny staje się wpływ rówieśników i tutaj dobrze jest wiedzieć, kto jest przyjacielem naszego dziecka, w jakich grupach się ono obraca. Warto znaleźć środowisko o podobnym światopoglądzie, bo nawet najsilniejsza osoba, kiedy jest sama ze swoim światopoglądem w środowisku, które ma światopogląd przeciwny, może się załamać. Może stwierdzić w którymś momencie: a jeśli to ja jestem dziwakiem, a oni są mądrzy? Nie oznacza to, że mamy narzucać przyjaciół swoim dzieciom, ale jeżeli jest taka możliwość, możemy poddawać propozycje zaangażowania w grupy młodzieżowe wyznające wspólny z naszym system wartości.
Natomiast samo wychowanie w zakresie seksualności, płciowości, to już zadanie rodziców. Dziecko nie powinno się dowiadywać o tym od kolegów. To jest rzecz, której rodzice się boją, ale jednocześnie jedno z ich ważnych zadań.
To my mamy przekazywać informacje na temat seksualności naszemu dziecku. I mamy je przekazać w sposób zgodny z naszym systemem wartości, w odpowiednim, szerszym kontekście. Możemy wyjaśniać dziecku, że człowiek jest jednością psychiczno-fizyczno-duchową i jeżeli jakąś część człowieka próbujemy odizolować od jego reszty, to zawsze się kończy dla niego źle. Czyli jeżeli np. seksualność traktujemy jakby to była tylko czynność fizjologiczna, odrywamy ją od emocji, od duchowości, od systemu wartości, to nigdy się nie skończy dobrze dla człowieka. A rozmawianie z dzieckiem o seksualności w kontekście systemu wartości, relacji jest mimo wszystko łatwiejsze niż nam się wydaje. Bo nie zagłębiamy się wtedy w jakieś szczegóły techniczne, fizjologiczne, tylko mówimy np. że seks dla samej przyjemności, to jest pomyłka, że to musi być wyraz miłości. Jeżeli jesteśmy katolikami, to miłości małżeńskiej, sakramentalnej. Materiałów, które byłyby rodzicom pomocne w podniesieniu kompetencji merytorycznych, nie jest może wiele, ale trochę jest, np. pozycje Wydawnictwa Rubikon: „Wędrując ku dorosłości” czy „Tato! Gdzie ja mam te plemniki?” Z kolei w poprawie komunikacji, nauce rozmowy, dyskutowania o systemie wartości może być pomocna gra „Gościniec”.
Dziękuję za rozmowę.
Bogna Białecka, psycholog, prezes Fundacji Edukacji Zdrowotnej i Psychoterapii, autorka szeregu poradników dotyczących wychowania i relacji, redaktor portalu dla młodzieży pytam.edu.pl ukierunkowanego na kompleksową profilaktykę uzależnień i zachowań ryzykownych
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.