Kilka tygodni temu Panią z Partii Razem zaprosiłem do radia. Próbowałem odtworzyć każdą sekundę tamtego spotkania. Od samego telefonicznego zaproszenia, aż do ostatniego „do zobaczenia” przy windzie. Zacząłem analizować. Pocałowałem w rękę? Chyba nie, bo mogłem zgwałcić. Powiedziałem, że ładnie wygląda? To też przecież molestowanie. I to wcale nie jest zabawne, bo jak widać nie trzeba mówić o moim rzekomym napastowaniu przecież teraz. Niech wybuchnie jakiś seksskandal z Adrianem Zandbergiem, a ja tylko spróbuję o tym napisać. Wtedy może za jakieś kilka lat olśni panią Justynę i przypomni sobie, że zamknąłem ją w windzie z jakimś zboczeńcem od Korwina.
Oczywiście, nie oskarżam lidera partii Razem o niecne czyny, ale idąc twardą argumentacją Samolińskiej - takie incydenty mogły zdarzyć się z „ogromnym prawdopodobieństwem”. Dlaczego? Bo przykład idzie z samej góry. Ignacy Karpowicz przecież już kilka lat temu przyznał się, że był molestowany przez feministyczą guru Kingę Dunin. Marek Raczkowski z dziką ochotą opowiada o uczestniczeniu w orgiach i chodzeniu do burdelu, sztuki spod znaku „Klątwy” są uznawane za arcydzieła, a Piotr Szumlewicz z wielkim podnieceniem opowiada, że Rewolucja październikowa przyniosła takie wspaniałe zdobycze dla ludzkości jak rozwód. No ale co tam będziemy słuchać jakichś kościelnych zboczeńców w sukienkach, jak my mamy swoich idoli.
Takie zwichrowanie uczuciowe i zacieranie wartości powoduje, że z jednej strony wychodzą takie kwiatki jak panowie Dymek i Wybieralski, a z drugiej oskarżenia, które docierają do absurdu.
Teraz już sam się boję jakiegoś procesu. Proponuję jakąś akcje opatrzoną znakiem „#”, w którym mężczyźni będą solidaryzować się i bronić przed oskarżeniami. Tylko w takiej sytuacji kobiety, które na prawdę potrzebują pomocy, pozostaną same sobie.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.