Białe chusteczki dla „zakonników”
  • Wojciech WybranowskiAutor:Wojciech Wybranowski

Białe chusteczki dla „zakonników”

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli drużyna PiS chce myśleć o podwójnej wygranej w 2015 roku, to jej prezes powinien przestać narzekać na murawę, kibiców i sędziowanie, a pilnie zmienić trenera i sztab.

Prawie całe lata dziewięćdziesiąte, jako młody chłopak chodziłem na mecze Lecha Poznań. Na ten stary, kamienny stadion, do „Kotła” zajmowanego przez najwierniejszych fanów, jeździłem „na wyjazdy”. Kolejorz, (za wyjątkiem lat 92-93) grał wtedy słabo, za to ambicje były olbrzymie, podobnie jak nadzieje, że „jeśli nie w tym sezonie to już w następnym”. Złudzenia podsycane sporadycznymi zwycięstwami z Legią, Wisłą czy Widzewem bardzo szybko rozwiewały porażki w kolejnych spotkaniach. Ale oczywiście dla nas, dla tych najwierniejszych, najbardziej zagorzałych fanów to nie zespół, nie trener, nie prezes, nie fatalnie grający piłkarze ponosili winę. To było przecież nie do pomyślenia. Przecież to nasz wspaniały Kolejorz, nasza miłość. Winni byli więc przede wszystkim sędziowie, którzy – jakżeby inaczej - oczywiście drukowali każdy przegrany przez Lecha mecz. Winny był PZPN i warszawskie układy, bo wiadomo, że „władza sprzyja Legii”. Ostatecznie winna była murawa czy kiepska aura. Dobrze jest jak jest, tylko inni spiskują przeciw nam.

Dlaczego o tym piszę? Sposób myślenia kibiców Lecha ze wspomnianych lat 90-tych mocno przypomina argumenty polityków PiS i wyborców tej partii, po kolejnych przegranych wyborach. A dokładniej mówiąc, po remisie w pierwszej turze i porażce w rewanżowej. Ale w drużynie PiS, wśród jej kibiców po klęsce znów nie ma miejsca na refleksję. Winny jest oczywiście sędzia - bo „drukował”.

Że wybory w I turze były sfałszowane nie ulega dla mnie najmniejszej wątpliwości. Liczba nieprawidłowości, uchybień w przygotowaniu wyborów była tak olbrzymia, że nawet przy maksimum dobrej woli tych wyborów nie da się nazwać uczciwymi. Ale zły to prezes, który w przerwie meczu wchodzi do szatni zawodników i mówi „panowie, nie wygramy, bo sędzia gwiżdże przeciw nam.”

A gdyby nawet I tura wyborów przebiegła sprawnie, uczciwie i demokratycznie, czy PiS był drużyną gotową wygrywać ten dwumecz? Nie. Był w stanie powalczyć chwilami, wygrać pojedynki w Łomży, Zamościu czy Stalowej Woli, ale nie był przygotowany do tego, by sprostać rywalom w Poznaniu, Warszawie, Krakowie i innych wielkich ośrodkach.

Po porażce w wyborach parlamentarnych w 2011 r, podczas posiedzenia Rady Politycznej w Pułtusku, prezes PiS Jarosław Kaczyński przedstawił program działań mający przygotować jego drużynę do kolejnego pojedynku - tego dwumeczu o zwycięstwo w wyborach samorządowych. Jednym z najważniejszych punktów programu prezesa było podjęcie działań ukierunkowanych na przyciągnięcie do partii lokalnych organizacji: katolickich, biznesowych, kulturalnych, sportowych, młodzieżowych etc. i tą drogą wyłowienie potencjalnych liderów środowiskowych. Ci ludzie wstawieniu do składu w swoich miastach i miejscowościach mieli być rozgrywającymi.

Przez trzy lata jednak sztabowcy PiS, a od 2011 roku są to dawni zakonnicy PC na czele z Joachimem Brudzińskim, Adamem Lipińskim czy zależnym od nich Mariuszem Błaszczakiem nie potrafili, ba nie chcieli w tych regionach znaleźć młodych talentów, owych przysłowiowych „łowców bramek”. Ba, więcej - po wyborach okręgowych w PiS w 2012 roku, tam, gdzie młodzi waleczni próbowali podnosić głowy, chcieli zaistnieć, byli czym prędzej wycinani przez nowych, związanych z „zakonem” szefów regionów.

Efekt? Listy wyborcze PiS zostały przygotowane fatalnie. Zawodnicy, których wskazano jako napastników, rozgrywających nie byli zdolni do gry, a jeśli dostali piłkę podawali ją, jak Tadeusz Dziuba w Poznaniu, wprost pod nogi przeciwników. Ci, którzy mieli ochotę biegać i walczyć, jak Sasin w Warszawie nie mogli liczyć na wsparcie nie tylko kolegów, ale i sztabowców. Inni, zamiast walczyć, ścigać się do tej piłki z rywalem, wdawali się w dyskusję z publicznością, obserwatorami, komentowali prace sędziego.

Drużyna PiS zagrała jak zwykle. Na boisko wyszli głównie nieprzygotowani do gry zawodnicy, zblazowani polityczni emeryci, którym wydawało się, że sama ich obecność na murawie wystarczy do zwycięstwa. Nie wystarczyła. Mecz, który - niesieni dopingiem kibiców mających dość Platformy - mogli wygrać, na własne życzenie przegrali. I co gorsze, znów nie mają najmniejszego poczucia ani winy ani wstydu. Wstydu.

W poznańskim Kolejorzu owi fanatyczni kibice Lecha z lat 90' w pewnym momencie wydorośleli. Przejrzeli na oczy. Wzięli współodpowiedzialność nie tylko za doping, za trybuny, ale również w sporej części za klub. Wymusili zmiany. Efekt? Dziś Lech jest jednym z najlepszych klubów w Polsce pod względem kibicowskim, sportowym i organizacyjnym. Kibice PiS uparcie wydorośleć nie chcą. Mówią - parafrazując Bronisława Komorowskiego- „stało się jak się stało, źle się stało” i przechodzą nad tym do porządku dziennego. Ba, próbują zakrzyczeć, wyrzucić ze stadionu tych, którzy wyciągnęli białe chusteczki i próbują wymachać zmianę całego sztabu szkoleniowego. Nie prezesa, bo Kaczyński jest dziś jedynym już spoiwem partii, ale tych starych, nieudolnych sztabowców, tych, którzy uważają, że przed kolejnym pojedynkiem zakonnicy powinni odejść na należną, niekoniecznie zasłużoną emeryturę.

Taka zmiana przed wyborami prezydenckimi parlamentarnymi jest niezbędna. Andrzej Duda, który awansował w nich do roli kapitana zespołu jest w stanie pociągnąć drużynę do sukcesu. Ale by tak się stało potrzebuje wsparcia fachowców, ekspertów, nie zaś ludzi, których kwalifikacje sprowadzają się do noszenia teczki za prezesem.

foto: wiki

Czytaj także