TOMASZ ZBIGNIEW ZAPERT: Sat-Okh, alias Stanisław Supłatowicz, niczym baron Münchhausen wymyślił sobie życiorys?
DARIUSZ ROSIAK: Po napisaniu książki przyszło mi do głowy inne porównanie. Z Nikodemem Dyzmą. Mamy nieco pogardliwy stosunek do tej postaci, po trosze nieudacznik i ciemny typ, ale nie o ten element mi chodzi. Dyzma mógł istnieć dlatego, że był bardzo potrzebny. Sam siebie nie wymyślił, został wykreowany. Sat-Okh też był w bardzo dużym stopniu produktem naszych oczekiwań, całkowicie naturalnych i pięknych. Żeby istniał świat, w którym dobro zwycięża, króluje wolność, natura i człowiek żyją w symbiozie, drzewa mówią, kamienie mają duszę, a nad wszystkim czuwa Wielki Manitou. I Sat-Okh nam to wszystko dawał. Najpierw dzieciakom czytającym jego książki czy oglądającym go w „Ekranie z bratkiem”, a potem dorosłym, którzy naprawdę przychodzili do niego z pytaniem: jak żyć? Między innymi dlatego jego legenda przetrwała. Dlatego też, tak sądzę, nikt nie kwestionował jego tożsamości. Nawet jeżeli istniały wątpliwości, to on nic złego nikomu nie zrobił, po co zatem było burzyć tak piękny i pożyteczny mit.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.