Jest jedną z jakże niewielu już osób, które z dzieciństwa pamiętają polski Lwów, a i wszystko to, co przeżyła tam „za Niemca” i „za pierwszego”, i „drugiego” Sowieta. W 1946 r. wsiadły z matką do pociągu jadącego na zachód (wścieka się, gdy słyszy, że wyjechała do Polski; Polska to był Lwów), by wysiąść we Wrocławiu. Nad Odrą skończyła studia, przepracowała całe swoje życie zawodowe – w szkołach i Polskim Radiu, założyła rodzinę i, powiada, pewnie umrze, ale to wciąż nie jest jej miasto, bo cały czas czuje się wygnanką: „Lwów już nie mój, a Wrocław nigdy w pełni mój się nie stanie”. I to dlatego z taką pasją polemizuje np. na kartach „LeoPolki” ze znaną publicystką Magdaleną Bajer, zresztą swoją koleżanką ze studiów, która „na łamach różnych mądrych czasopism” będzie „bez żalu” oddawać Lwów ich obecnym mieszkańcom.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.