Stanowczo nie przepraszam!
  • Rafał A. ZiemkiewiczAutor:Rafał A. Ziemkiewicz

Stanowczo nie przepraszam!

Dodano: 287
Rafał Ziemkiewicz
Rafał Ziemkiewicz Źródło: PAP / Arek Markowicz
Kto pracuje przy czyszczeniu kanałów, musi się przyzwyczaić do smrodu. Kto robi w debacie publicznej – do hejtu. Nie jest on przyjemny, ale na swój sposób pożyteczny, hejterzy pracują w końcu na twoją popularność. Jeśli chodzi o mnie, widzę to prosto: walczysz z różnymi, powiedzmy delikatnie, draniami, więc i oni starają się ciebie zniszczyć. Jeśli od czasu do czasu czynią to z większą niż zwykle furią i wściekłością, to znaczy, że albo ich trafiłeś wyjątkowo celnie, albo, przeciwnie, zadałeś cios nieumiejętnie, samemu się przy tym odsłaniając bądź podkładając. Każdą taką sytuację trzeba przemyśleć, by, ostatecznie, albo nagrodzić samego siebie szklaneczką czegoś dobrego, albo samego siebie nią pocieszyć.

Ponieważ mam już wyżej uszu wszystkich szitsztormów minionych tygodni, niniejszy felieton poświęcę właśnie takim przemyśleniom.

Zarządzający hejtem – bo nie myślę tu o amatorach czy wyrobnikach, wklepujących wpisy z bluzgami, ale o animatorach dużych, zorkiestrowanych nagonek – zwykle stosują jeden z kilku sprawdzonych sposobów. Należy do nich zmiana znaczenia twoich słów przez ich uogólnienie. Chwyt prymitywny, ale bywa skuteczny, jeśli dysponuje się dużą siłą przekazu i można atakowanego zakrzyczeć i zagłuszyć, wmawiając odbiorcom coś, co pobudzi ich do emocji na tyle, że maszynka hejtu zacznie się kręcić sama.

Przykład klasyczny, to „gorszy sort” Kaczyńskiego. Jak wiedzą nieliczni, prezes PiS powiedział: „donoszenie na własny kraj to cecha pewnego najgorszego sortu Polaków”. Propagandowa orkiestra III RP zrobiła z tego fejk-niusa „Kaczyński nazywa swych przeciwników gorszym sortem Polaków”. Zgodnie z Goebbelsowską zasadą, przekaz ten powtórzono niezliczoną liczbę razy, aż stał się on prawdą, czy może „prawdoidem”. Obrażone do żywego lemingi masowo zaczęły deklarować gdzie tylko się dało „jestem gorszym sortem!”, przedstawiać się tak w internetowych awatarach, nosić znaczki i smarować gdzie tylko można #gorszysort. Na tym to polega – kłamstwo ma wytworzyć emocje, te emocje – negatywny obraz atakowanego, a znowu negatywny obraz atakowanego wtórnie kształtuje emocje wobec niego. Powtórzcie o kimś setki, tysiące razy, w internetowych plotkach, w żartach, kabaretach, a więc miejscach z zasady nie podlegających żadnym procesom ani sprostowaniom, że – dajmy na to – gwałci pijane kobiety, a każda jego wypowiedź stanie się z definicji wypowiedzią żałosnego gwałciciela pijanych kobiet. Jeśli człowiek zaatakowany jest niezbyt zręczny, a siła użytych przeciwko niemu mediów porównywalna z tym, czym dysponowała michnikowszczyzna w czasach swej potęgi, albo z tym, czym dziś dysponują nagonki w rodzaju #metoo – będzie załatwiony. Równie bezradny, jak Szkot starający się wytłumaczyć, że wcale nie jest bardziej skąpy niż przedstawiciele innych narodów.

Jako człowiek, który już parę takich hejtów przetrwał, właśnie znalazł się wraz z Marcinem Wolskim w centrum kolejnego, a pewnie i w przyszłości będzie stawiał czoła szajsszturmom jeszcze nie raz, mogę udzielić wszystkim jednej rady.

Otóż nikt nie jest doskonały. Bywa, że wrogowi uda się znaleźć w twojej wypowiedzi słaby punkt, coś, co można wykręcić, przeinaczyć, i na tej podstawie ukuć oskarżenie czy obelgę kolportowana potem przez hejterską orkiestrę – znowu użyję przykładu z własnego doświadczenia, skutków owej bezsensownie rzuconej przechwałki, że zdarzało mi się uprawiać seks z pijanymi kobietami, samemu zresztą też będąc nawalonym (co, mówiąc prawdę, w moim pokoleniu jest zapewne doświadczeniem powszechnym), na której draniom udało się naprodukować do dziś używanego plugastwa. Jak mawia bratni naród: „shit happens”. Ale jeśli się zdarzy – nie wolno wtedy dać się wpuścić w żadne przepraszanie. Absolutnie nie!

Proszę mnie dobrze zrozumieć: nie jestem bynajmniej zwolennikiem zasady Korwin-Mikkego, że człowiek, który z czegokolwiek się wycofuje traci wiarygodność, i w związku z tym trzeba uparcie, konsekwentnie brnąć we wszystko, co się kiedykolwiek palnęło. Nic podobnego. Jeśli się rzeczywiście coś pomyliło, osądziło kogoś niesprawiedliwie, przesadziło – każdemu się zdarza – wycofać się z tego i przeprosić należy, korona z głowy nie spadnie.

Mówię o pewnej specyficznej sytuacji, takiej, w jakiej znaleźliśmy się właśnie z Marcinem Wolskim po poniedziałkowym programie „W Tyle Wizji extra”. Nie mogąc nijak przykleić nam antysemityzmu inną metodą, dranie poszli „na rympał” i ogłosili, że „Ziemkiewicz z Wolskim żartowali sobie z holocaustu”. To kłamstwo zostało natychmiast, zgodnie z wszelkimi zasadami propagandy, rozkolportowane na całym świecie, po wszelkich „Haaretzach”, „New York Timesach” i innych mediach tworzonych przez ludzi nie znających ani w ząb polskiego, by stamtąd wrócić już w glorii niepodważalnej prawdy, jako faktoid potępiony przez „światowe media”.

Wyrazy oburzenia, głosy autorytetów, różnych „pożytecznych idiotów”, wiedzących o sprawie tyle, ile im powiedział przysłany po te wyrazy funkcjonariusz mediów – to wszystko też należy do standardowej procedury. By raz jeszcze użyć tego przykładu: w sprawie moich pijanych partnerek pseudokatolicki „Tygodnik Powszechny” zatrudnił cenioną profesor psychologii, która wiedząc tylko tyle, ile jej „dziennikarka” zrelacjonowała, pozwoliła sobie na publiczną „psychoanalizę” moich rzekomo patologicznych stosunków rodzinnych, frustracji seksualnych etc. Odwołałem się zresztą wtedy do Sądu Koleżeńskiego PTP, który przyznał mi rację i odważył się udzielić prominentnej członkini Towarzystwa nagany. Ale to pouczający przykład. Któż, dowiedziawszy się od samej profesor Woydyłło – Osiatyńskiej o patologicznej osobowości Ziemkiewicza, uwierzy potem, że to normalny człowiek, któremu grzechy przeszłości nie przeszkadzają współtworzyć szczęśliwej rodziny?

Oczywiście więc, w wypadku rzekomych „kpin z holcaustu” sięgnięto i po tę metodę, a to dla wytworzenia moralnego szantażu. Jak strasznie dotknęły owe żarty tych i owych! Jak bardzo bolą kpiny z shoah rodziny ofiar! – etc.

Człowiek przyzwoity – czyli, wedle zasad poruszania się w medialnej dżungli i wedle kryteriów w niej panujących, głupi – z reguły reaguje na tego rodzaju moralny szantaż tak: „naprawdę nie powiedziałem tego, co mi się przypisuje, ale jeśli ktoś poczuł się dotknięty, to przepraszam…”

I tak się zachował Marcin Wolski. Oczywiście, domyślam się, że jako dyrektor TVP 2 miał swoje powody by ulec, ale: [---] mać, tak nie wolno! Draniom, manipulatorom, tylko o to chodzi!

Bo w medialnym maglu wszystkie poprzedzające słowo „przepraszam” zastrzeżenia idą wprost do kosza, a w przekaz wrzucone zostaje tylko jedno: przeprasza – a więc zrobił to! Przeprasza – a więc właśnie to powiedział, co mówiliśmy, że powiedział, niech teraz nie kręci, nie relatywizuje!

To tak, jakby napadnięty przez zbójców w poczuciu przyzwoitości obciął sobie łeb i podał im na tacy.

Otóż w takiej sytuacji trzeba powiedzieć jasno: nie powiedziałem tego, co mi przypisano, więc NIE MAM ZA CO PRZEPRASZAĆ. A jeśli ktoś się poczuł dotknięty, to nie mój, tylko jego problem – widocznie zna moje słowa tylko z fałszujących je relacji, albo ich nie zrozumiał.

A więc: stanowczo nie przepraszam za inkryminowane twierdzenie, że określenie „polskie obozy zagłady” jest równie zasadne (czyli, łopatologicznie – równie bezzasadne) jak określenie „żydowskie obozy zagłady”. Nie ma w tych słowach żadnej kpiny, żadnych żartów z holocaustu ani w ogóle niczego nagannego. A kto mimo to się ich dopatruje i twierdzi, że poczuł się urażony – niech spada na bambus.

Podobnie – nie przepraszam, że wobec Żydów winnych zmarnowania wieloletnich starań ludzi takich jak wspaniały Szewach Weiss (swoich wysiłków nie śmiem nawet wspomnieć) o zbudowanie między Polską a Izraelem przyjaźni i poczucia wspólnoty, użyłem ekstremalnie obelżywego określenia „paru głupich parchów”. Na takie właśnie zasłużyli. Tego, że moja obelga była bardzo precyzyjnie zaadresowana i twierdzenie szmatławca z Czerskiej jakoby „Ziemkiewicz nazwał Żydów parchami”, powtórzone w haarecach i niujorktajmsach, jest zwykłym, typowym dla tego szmatławca kłamstwem, nie chce mi się nawet powtarzać, bo dla każdego, kto zna moją wypowiedź i kto zna „Gazetę Wyborczą” jest to oczywiste.

Pełna zgoda z Dawidem Wildsteinem, że „parch” to słowo obrzydliwe. Właśnie jako takie tkwi w bogactwie literackiej polszczyzny. I czasem jednak jest potrzebne. Stanisław Jerzy Lec, wedle żywej na polonistyce anegdoty, zdefiniował kiedyś antysemitę, że to taki, co „nie odróżnia Żyda od parcha”. „Z Góry Kalwarii parchy święte”, pojechał w chwili libertyńskiego wzmożenia po cadykach z rodzinnego miasteczka mojej śp. mamy Julian Tuwim. A Paweł Śpiewak w książce „Żydokomuna” antysemicki chwyt zrzucania na Żyda odpowiedzialności za coś, co jest winą wielu, nazwał – zresztą cytując jakiegoś innego Żyda, nie pomnę w tej chwili, kogo – „zasadą parch pro toto”.

Ten ostatni przykład nie przypadkiem – w programie telewizyjnym, w którym prowadzący różnymi sposobami usiłował wydusić ze mnie owo „nie chciałem nikogo urazić, ale jeśli ktoś się poczuł urażony, to przepraszam”, które by cała nagonkę zapięło i uwiarygodniło, padł między innymi argument: „Janek Śpiewak mówił mi, że było mu bardzo przykro”.

Bardzo cenię Jana Śpiewaka, skądinąd syna cytowanego wyżej profesora Pawła Śpiewaka, za to, czego dokonał w walce warszawską mafią „reprywatyzacyjną” – ale nie widzę żadnych powodów, dla którego akurat jemu ma być przykro. Wręcz przeciwnie. Poza obecną sytuacją, zdarzyło mi się posunąć do użycia tej obelgi tylko raz – w felietonie „Najgorszy z gangów Nowego Jorku” (łatwo wyguglać, polecam, kto jeszcze nie czytał). Tam dotyczyła ona nowojorskich grandziarzy, wymuszających po gangstersku, szantażem psucia dobrego imienia, „odszkodowania za holocaust”. Ich działalność akurat bardzo podobna jest działaniu tej mafii, z którą Śpiewak junior walczy, można nawet rzec, że mecenas Nowaczyk i inni bohaterowie przesłuchań przed Komisją Weryfikacyjną mieli większe prawa do „reprywatyzowanych” nieruchomości, niż taki na przykład Israel Singer, autor niesławnej zapowiedzi, że dopóki Polska nie odda jego gangowi majątku po trzech milionach ofiar Shoah będzie „atakowana i upokarzana przed całym światem” (jak zresztą widzimy – realizowanej). Jeśli Jan Śpiewak staje po ich stronie, to albo on, albo świat zwariował – wolę przyjąć, że po prostu powiedział coś, nie zadawszy sobie trudu sprawdzić, jak jest naprawdę.

Przykro mi, że Marcin dał się podejść, ale jest człowiekiem z innego pokolenia, nie tak otrzaskanego z prawami dżungli „mediów społecznościowych”. Prawda jest taka: nikt z holocaustu nie żartował, nic nagannego w naszym programie nie padło, a już zwłaszcza obelga, której użyłem gdzie indziej i ani myślę odwoływać. Z całą resztą jest tak, jak mawiał szynkarz Palivec ze Szwejka.

Tyle na dziś, bo się późno zrobiło. Na koniec plebiscyt, co mam zrobić z tą dzisiejszą szklaneczką: wypić ją jako nagrodę (zielona łapka), czy na pocieszenie (czerwona łapka)? A dla wszystkich głosujących serdeczne: „thank you from the mountain”.

Źródło: DoRzeczy.pl
Czytaj także