Kto nie za Unią Europejską, ten za Rosją?
  • Łukasz WarzechaAutor:Łukasz Warzecha

Kto nie za Unią Europejską, ten za Rosją?

Dodano: 
Czytając materiały niezwykle pobudzonych tropicieli „ruskich onuc”, takich jak Anna Mierzyńska z OKO.press, można dojść do wniosku, że oskarżenia o współpracę z Kremlem można uniknąć, jedynie zgadzając się całkowicie ze wszystkimi narracjami głównego nurt
Czytając materiały niezwykle pobudzonych tropicieli „ruskich onuc”, takich jak Anna Mierzyńska z OKO.press, można dojść do wniosku, że oskarżenia o współpracę z Kremlem można uniknąć, jedynie zgadzając się całkowicie ze wszystkimi narracjami głównego nurt Źródło:oko.press/zrzut ekranu
Oskarżanie kogokolwiek o wspieranie rosyjskiej narracji należy przyjmować z wielką ostrożnością. Wystarczy bowiem prezentować linię przeciwną jedynie słusznej, skrajnie proukraińskiej, by stać się obiektem zainteresowania służb specjalnych.

Czeski rząd pod koniec marca wciągnął na swoją listę sankcyjną, stworzoną w konsekwencji rosyjskiego ataku na Ukrainę, kilka podmiotów, w tym portal Voice of Europe. Według przedstawicieli czeskich służb podmioty te zajmowały się rozpowszechnianiem rosyjskiej propagandy na zamówienie i za pieniądze Kremla. Od tego momentu sprawa zatacza coraz szersze kręgi. Ma też rozdział polski, lecz także ewidentne drugie dno. Można postawić tezę, że jesteśmy świadkami dużego „montażu” – by sięgnąć po tytuł powieści Władimira Wołkowa, której tematem jest dezinformacja – którego celem jest uratowanie głównego nurtu europejskiej polityki przed poważnymi stratami w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego. Paradoks polega na tym, że Wołkow opisywał mechanizmy dezinformacji stosowanej przez Sowietów, podczas gdy teraz możemy mieć do czynienia z twórczym dostosowaniem tych metod do potrzeb zachodnich demokracji. Żeby zrozumieć, jaki jest cel tego „montażu”, musimy najpierw ujrzeć kontekst, w którym się on odbywa.

Strach europejskiej elity

W ubiegłym tygodniu rzutem na taśmę przez Parlament Europejski przeszedł pakt migracyjny. W zasadzie do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy ten akt budzący olbrzymi sprzeciw części krajów członkowskich uda się w PE przepchnąć. „Politico” informowało rano tego dnia, że prezydent Francji Emmanuel Macron telefonował do Donalda Tuska, aby ten skłonił swoich europosłów do przynajmniej wstrzymania się od głosu. To się nie udało – wszyscy eurodeputowani z KO opowiedzieli się przeciwko paktowi ręka w rękę z europosłami z PiS. Nerwowość, która towarzyszyła sprawie głosowania nad paktem, pokazuje, o jaką stawkę będzie się toczyła gra w zaplanowanych od 7 do 9 czerwca (w Polsce głosowanie odbędzie się tego ostatniego dnia) wyborach do Parlamentu Europejskiego. Elita unijna już wie, że istnieją ogromne szanse, iż utraci dotychczasową pozycję. Sondaże pokazują, że Europejska Partia Ludowa (EPP) – od dawna największa grupa polityczna w PE – mogłaby stracić pierwszą pozycję, jeśli doszłoby do połączenia Europejskich Konserwatystów i Reformatorów (ECR) z grupą Tożsamość i Demokracja (I&D). Połączone ECR i I&D mogą mieć ok. ­160–180 europosłów. EPP walczy o podobną liczbę mandatów, choć w różnych sondażach liczby są oczywiście trochę różne. EPP z pewnością miałaby nadal większość w połączeniu z Socjaldemokratami (S&D) – między 310 a 330 miejscami. Nie byłaby to jednak większość samodzielna. Przy kolejnych głosowaniach trzeba by dobierać wsparcie z mniejszych grup – w tym lewicowych (Zieloni, Lewica, Renew Europe) – nic nie byłoby gwarantowane. Bez zgody PE zaś nie jest możliwe forsowanie europejskiej legislacji.

O poziomie spanikowania europejskich elit głównego nurtu świadczy raport, opublikowany przed kilkoma tygodniami przez euroentuzjastyczny think tank European Council on Foreign Relations, zatytułowany „A New Political Map: Getting the European Parliament Election Right” („Nowa mapa polityczna: ku odpowiedniemu wynikowi wyborów do PE”). Autorami są dwaj prominentni analitycy, związani z ECFR: Ivan Krastev i Mark Leonard. Autorzy stawiają tezę, że groźba podważenia pozycji ugrupowań głównego nurtu w czerwcowych wyborach jest realna, a ich przedstawiciele źle podchodzą do rozpoczynającej się kampanii i zamiast skutecznie walczyć o poparcie, wręcz napędzają je stronie przeciwnej. Autorzy raportu określają ją wprost jako „skrajnie prawicową” i „eurosceptyczną”. W przywoływanych przez nich sondażach badano opinie respondentów z 12 państw UE (Polska, Holandia, Austria, Szwecja, Niemcy, Węgry, Francja, Hiszpania, Portugalia, Rumunia, Grecja oraz Włochy), przy czym na użytek tych sondaży i samego raportu przez „skrajnie prawicowe” i „eurosceptyczne” siły w Polsce rozumiano Prawo i Sprawiedliwość, a przez siłę głównego nurtu – Koalicję Obywatelską. Ten podział nie jest oczywiście oparty na faktycznych działaniach ani deklaracjach polityków PiS. Pokazuje raczej punkt widzenia analityków ECFR.

Artykuł został opublikowany w 16/2024 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także