Wydawałoby się, że wobec delikatnych, ale jednak dość wyraźnych deklaracji przedstawicieli władzy, że ustawa zostanie niejako nieformalnie (formalnie nie ma oczywiście takiej możliwości) zamrożona do momentu wydania orzeczenia przez Trybunał Konstytucyjny, ci, którzy poczuwają się do jakiejś odpowiedzialności za państwo, powinni tak ją właśnie traktować – jako zamrożoną – zdając sobie sprawę, że sięganie po stworzone przez nią instrumenty, w tym momencie jedynie zwiększy problemy, jakie już mamy.
Z tym większym zdziwieniem przychodzi odnotować pozew wobec argentyńskiego internetowego dziennika „Pagina 12”, złożony w Sądzie Okręgowym w Warszawie przez Redutę Dobrego Imienia. Organizację pozarządową, której bliskość wobec władzy nie budzi przecież żadnych wątpliwości – wszak jej założycielem, a jeszcze jakiś czas temu prezesem, jest Maciej Świrski, bliski współpracownik wicepremiera Piotra Glińskiego i członek zarządu nieszczęsnej Polskiej Fundacji Narodowej.
Pierwsze, co zaskakuje, to że mamy do czynienia z pozwem cywilnym, a RDI chwali się, że skorzystała z nowych przepisów, które wszyscy kojarzą z prawem karnym. Tak się jednak składa, że nowelizacja ustawy o IPN istotnie wprowadziła element prawa cywilnego w swoim art. 53o, który brzmi:
„Do ochrony dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej i Narodu Polskiego odpowiednie zastosowanie mają przepisy ustawy z dnia 23 kwietnia 1964 r. – Kodeks cywilny o ochronie dóbr osobistych. Powództwo o ochronę dobrego imienia Rzeczypospolitej Polskiej lub Narodu Polskiego może wytoczyć organizacja pozarządowa w zakresie swoich zadań statutowych. Odszkodowanie lub zadośćuczynienie przysługują Skarbowi Państwa”.
Nowością jest tutaj (za uświadomienie mi tego faktu w trakcie jednej z twitterowych dyskusji bardzo dziękuję panu Mateuszowi Parysowi – @parysmat) to, że kodeksu cywilnego można użyć jako instrumentu ochrony „dóbr osobistych” narodu, co dotąd nie było możliwe. Z tego właśnie instrumentu skorzystała RDI.
Tyle że dalej mamy do czynienia z dość zadziwiającym zapisem ustawy, zawartym w art. 53q, który mówi: „Przepisy art. 53o […] mają zastosowanie niezależnie od tego, jakie prawo jest właściwe”. Przekładając to na ludzki język – nowa ustawa o IPN pozwala pozwać do polskiego sądu dowolny podmiot na świecie zamiast kierować pozew do sądu w miejscu jego działalności na podstawie prawa miejscowego. To prawne wishful thinking. To tak, jakbyśmy ogłosili, że nasz kodeks cywilny w tej akurat sprawie ma wiązać wszystkich na świecie, od Honolulu, przez Kinszasę, po Reykjavik. To oczywisty absurd, ponieważ Polska nie ma absolutnie żadnych sposobów, aby wymusić na zagranicznych podmiotach honorowanie polskiego pozwu, a tym bardziej orzeczenia polskiego sądu. Jeśli nawet ów pozew, złożony przez RDI, dotrze do redakcji „Pagina 12”, nietrudno przewidzieć, że zostanie natychmiast wyrzucony do kosza. Ewentualnie być może, jako kuriozum, oprawiony w ramki i powieszony nad biurkiem redaktora naczelnego. Można też spokojnie założyć, że dziennik, potraktowany groteskową groźbą procesową, przez czystą przekorę nie poprawi umieszczonego na swojej stronie zdjęcia.
Dlaczego wprowadzenie takiego rozwiązania przez nową ustawę o IPN jest szkodliwe? Ano dlatego, że zamiast postawić Polskę w pozycji siły, stawia nas w pozycji śmieszności i bezsilności. Brak możliwości egzekucji wspomnianych przepisów jest bowiem oczywisty. Nie ma zaś nic gorszego niż groźby, których czczość jest dla wszystkich widoma.
Od momentu, gdy tego typu przepisy zaczęły być rozważane, jeszcze wiele miesięcy temu (o nowej ustawie o IPN było wtedy cicho), pisałem, że najgorszym możliwym wariantem będzie wprowadzenie rozwiązań immanentnie i oczywiście nieskutecznych. Dlatego też konsekwentnie jestem przeciwnikiem wytaczania spraw za granicą przez polskie państwo i tę rolę pozostawiłbym właśnie organizacjom pozarządowym czy polonijnym, przy ewentualnym wsparciu państwa. Ale na pewno nie w taki sposób, w jaki zrobiła to RDI.
Tymczasem, gdy wczytać się w informację RDI, dotyczącą powodu pozwu, robi się jeszcze dziwniej. Oto przedmiotem pozwu jest fakt, że „Pagina 12” zilustrowała artykuł o mordzie na Żydach w Jedwabnem zdjęciem czterech żołnierzy powojennej partyzantki antykomunistycznej, wykonanym po ich zamordowaniu przez UB. Trudno orzec – wyjątkowo niesmaczny błąd czy celowe działanie, choć, gdyby prawdziwa miała być druga odpowiedź, trudno zrekonstruować jakiś sensowny motyw takiego postępowania.
Spójrzmy jednak, co pisze na swojej stronie RDI:
„Połączenie tych dwóch wątków: informacji o zbrodni na Żydach w Jedwabnem w czasie okupacji niemieckiej oraz przedstawienie poległych „żołnierzy podziemia niepodległościowego jest manipulacją, działaniem na szkodę narodu polskiego i naruszeniem dobrego imienia polskich żołnierzy. To celowe nadużycie, które ma potwierdzić i utwierdzić w czytelnikach polski antysemityzm. Redakcja bezrefleksyjnie i celowo połączyła dwa okresy historyczne: II wojnę światową (Jedwabne – 1941r.) i czasy komunistyczne (fotografia pochodzi z 1950r.). Wydawca dokonując takiego zestawienia wykazał się ogromną ignorancją historyczną, za którą powinien oficjalnie przeprosić wszystkich Polaków".
Po pierwsze – mamy tu wyraźną sprzeczność. Redakcja albo podpięła niewłaściwe zdjęcie „bezrefleksyjnie”, albo „celowo”. Te dwa wyjaśnienia nie mogą istnieć w koniunkcji.
Po drugie – pomijając gramatyczną niezgrabność sformułowania „celowe nadużycie, które ma potwierdzić i utwierdzić w czytelnikach polski antysemityzm” (logicznie rzecz biorąc, musiałoby to oznaczać, że czytelnikami są Polacy, których antysemityzm ma zostać w ten sposób wzmocniony) – nie sposób zrozumieć, dlaczego pokazanie jako ofiar masakry w Jedwabnem antykomunistycznych partyzantów miałoby posłużyć ugruntowaniu przekonania o polskim antysemityzmie. To absurd, nie ma tu żadnego ciągu logicznego.
Po trzecie – biorąc pod uwagę to, co napisano wyżej, naprawdę trudno uznać, że „Pagina 12” działa na szkodę „narodu polskiego”. Trudno też uznać, że jest to działanie na szkodę dobrego imienia pokazanych na zdjęciu żołnierzy, co zresztą nie może być przedmiotem tego samego pozwu, bo nie mielibyśmy tu już do czynienia z naruszeniem dobrego imienia narodu, ale konkretnych osób. Zresztą pozew w takiej sprawie można było złożyć również bez nowelizacji ustawy o IPN. Oczywiście do argentyńskiego sądu.
Można się jedynie zgodzić z ostatnim stwierdzeniem – o ogromnej ignorancji historycznej – przy czym ono znowu stoi w sprzeczności z tezą o celowym działaniu. Ignorancja wyklucza celowość.
Pozew RDI jest dziwny. Nie tylko dlatego, że jest niespójny oraz zdarza się w niekorzystnym dla Polski momencie, dostarczając dalszego paliwa między innymi Yairowi Lapidowi, ale także dlatego, że dotyczy sprawy względnie mało istotnej i wątpliwej. Nie mamy tu przecież do czynienia z przypisaniem Polakom jako zbiorowości winy za holocaust ani nawet z użyciem fatalnego określenia „polskie obozy śmierci”. Po co go w takim razie złożono? Otóż prawie każda organizacja czy struktura, szczególnie uzależniona w jakiś sposób od publicznych pieniędzy, lecz również od prywatnych datków, dochodzi do etapu, na którym stawia sobie przede wszystkim jeden cel: udowodnić, że jest wciąż potrzebna. Dotyczy to np. związków zawodowych czy organizacji pozarządowych, zajmujących się walką z rzekomym faszyzmem. Związki będą więc za wszelką cenę dowodzić, że pracownicy są ciemiężeni, nawet jeśli nic takiego się nie dzieje, a zawodowi antyfaszyści w każdej chuligańskiej napaści będą dostrzegać przejawy ksenofobii i rasizmu. Obawiam się, że analogiczny proces dotknął RDI, która postanowiła szukać pretekstu do interwencji nawet tam, gdzie go nie ma. Szkoda, że przy okazji Reduta utrudnia państwu polskiemu wychodzenie z głębokiego dyplomatycznego kryzysu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.