Spakowaliśmy więc do plecaka modne klapki, sportowe okulary przeciwsłoneczne, obcisłe T-shirty z wielkimi logo marek, torebki z wegańskiej sztucznej skóry przewieszane przez ramię, i ruszyliśmy w drogę naszym wyleasingowanym elektrykiem. Na szczęście z Krakowa do Zakopanego musieliśmy go ładować tylko dwa razy, bo wiecie – upały, globalne ocieplenie, te sprawy, a i kolejki do stacji ładowania nie były takie długie, bo staliśmy najwyżej godzinkę. Czyli elektromobilność nam się nadal nie przyjęła, szkoda.
W ogóle śmieszna sprawa, iż jak dojechaliśmy do naszego pensjonatu, to gospodarz, patrząc na nas i rejestrację naszego elektryka, powiedział, iż „wita gości ze stolicy”. A jak powiedzieliśmy, że nie xD i że jesteśmy z Krakowa, to trochę posmutniał i coś tam pogmerał w cenniku.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.