Schadenfreude to nie jest miłe uczucie. A jednak czasami się pojawia. Doznałem go, obserwując reakcje polskiego mainstreamu politycznego na ubiegłotygodniowe spotkanie w Berlinie, podczas którego o sytuacji na Ukrainie rozmawiali Keir Starmer, premier Wielkiej Brytanii, Emmanuel Macron, prezydent Francji, Joe Biden, prezydent USA, oraz gospodarz, kanclerz Niemiec Olaf Scholz.
Niektórzy, jak Paweł Kowal, szef sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych i zarazem najzagorzalszy bodaj zwolennik realizacji przez nasz kraj ukraińskiej, niepolskiej racji stanu, starał się zbagatelizować sytuację i mętnie tłumaczył, że "nie wygląda, żeby [na spotkaniu] zapadły jakieś decyzje" – tu trzeba pogratulować Kowalowi intuicji lub świetnych źródeł – oraz dodawał: "Na pewno jest tak, że nasi partnerzy zachodni, a szczególnie Niemcy, mylili się tyle razy w sprawie prezydenta Rosji, Władimira Putina, oraz w sprawie Rosji, szczególnie niemieccy socjaldemokraci – partia kanclerza Scholza – że faktycznie pasowałoby więcej pokory". Przypuszczam, że Niemcy są uwagą Kowala zdruzgotani.
Radosław Sikorski, szef MSZ, stwierdził: "Z tego, co słyszę, itak Bliski Wschód zdominował decyzje i proszę pamiętać, że to było spotkanie zorganizowane »na chybcika«, w zastępstwie tego spotkania, na którym miał być prezydent Andrzej Duda w Ramstein, więc ja bym nie przykładał do tego aż tak dużej wagi". Przyznał jednak, że lepiej by było, gdyby przedstawiciel naszego kraju został do rozmowy doproszony.
Najbardziej jednak rozczulający był wpis na portalu X Jacka Siewiery, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, czyli instytucji funkcjonującej przy urzędzie prezydenta. Siewiera napisał: "Organizując w formacie pkt 1 spotkanie dotyczące wojny z pkt 2 i przyszłości Europy, z pominięciem przedstawiciela regionu pkt 3, ktoś bardzo nie zrozumiał zmian, jakie zaszły na kontynencie od początku 2022". Punkty odnosiły się do oznaczeń na schematycznej mapce dodanej do wpisu: punkt 1 oznaczał kraje biorące udział w spotkaniu, punkt 2 – Ukrainę, punkt 3 – Polskę, kraje bałtyckie, Finlandię i Szwecję.
Najważniejsi architekci polskiej polityki wobec wojny na Ukrainie – sam prezydent, Mateusz Morawiecki czy prezes Jarosław Kaczyński, a także etatowi tropiciele "ruskich onuc" i przeciwnicy polityki transakcyjnej, tacy jak były wiceminister spraw zagranicznych Paweł Jabłoński – nie zabrali głosu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.