Przemysław Czarnek w puli kandydatów prezydenckich – ta informacja wypłynęła w ostatnich dniach z kręgów decyzyjnych PiS. Przez ostatnie trzy tygodnie w tym kontekście wymieniano Karola Nawrockiego, Tobiasza Bocheńskiego, Marcina Przydacza i Mariusza Błaszczaka. Teraz zaczyna się mówić o Czarnku jako możliwym silnym kandydacie. Dlaczego?
Tutaj można tylko spekulować. Być może "efekt mrożący" w stosunku do mającego – jak się wydawało – największe szanse Karola Nawrockiego wywołały teksty wyciągające obecnemu szefowi IPN oskarżenia jego byłych znajomych z czasów, gdy był bokserem i związany był ze środowiskiem kibiców gdańskiej Lechii, czy też atak jednego z jego współpracowników z czasów kierowania Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.
– Czarnek jest w lepszej sytuacji. Media liberalne walczą z nim od wielu lat i co miały z jego przeszłości wyciągnąć, to już wyciągnęły – wskazuje jeden z polityków PiS. Zwolennicy Czarnka dodają też, że jest już doświadczony w słownych pojedynkach, których stoczył w mediach z przedstawicielami PO setki. Na jego korzyść gra również prawdopodobieństwo, że w razie przejścia do drugiej tury wesprze go młody elektorat Konfederacji. To jest o wiele mniej prawdopodobne w wypadku Bocheńskiego, Przydacza czy Błaszczaka.
Są jednak i tacy politycy głównej partii opozycyjnej, którzy mają wątpliwości co do kandydatury Czarnka. – Mieliśmy postawić na kandydata niezwiązanego z rządem Morawieckiego. A Czarnek był w tym rządzie długie lata i był obiektem kampanii utożsamiającej go z hasłem "willa plus" – wskazują. – W badaniach opinii ma stosunkowo duże negatywne elektoraty. Jest też na tyle wyzywający dla obozu liberalnego, że może zmobilizować frekwencję na rzecz zapobieżenia jego wyboru.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.