Historia ataków na Antoniego Macierewicza jest niemal tak długa, jak jego działalność w polityce. Wydaje się, że był on, nie licząc Jarosława Kaczyńskiego, jednym z najczęściej i najmocniej atakowanych polityków PiS. Na przestrzeni lat, w zależności od potrzeb, zmieniano tylko amunicję, którą strzelano w byłego szefa MON. Stałe było tylko to, że atakowano bezpardonowo i często poniżej pasa. Dość napisać, że przez lata kolportowano m.in. ohydne insynuacje dotyczące rzekomego homoseksualizmu Macierewicza.
Kiedy tematem głównym była lustracja, z Macierewicza próbowano robić „oszołoma” i „wariata”, który „kompromituje sprawę”. Podobnej „argumentacji” używano zresztą, gdy mowa była o katastrofie smoleńskiej. Kiedy Macierewicz był likwidatorem Wojskowych Służb Informacyjnych, liberalno-lewicowe media zarzucały mu „polowanie na czarownice”. Przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. przekonywano zaś, że to jeden z największych „rusofobów”, który po dojściu do władzy wraz z PiS „rozpęta wojnę z Rosją”. Dziś te same środowiska próbują oskarżać Antoniego Macierewicza de facto o bycie rosyjskim agentem i zdradę polskich interesów.
Katastrofa smoleńska
Ostatnie tygodnie przyniosły kolejne ataki. 24 października w obecności wicepremiera, ministra obrony narodowej Władysława Kosiniaka-Kamysza oraz wiceministra Cezarego Tomczyka odbyła się prezentacja raportu zespołu do spraw oceny funkcjonowania podkomisji smoleńskiej, który badał „legalność, gospodarność, celowość i rzetelność działania podkomisji, której w ostatnich latach przewodniczył Antoni Macierewicz”. Z treścią raportu można się zapoznać na stronie resortu.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.