Od ściany do ściany – gdy ostatnio rozmawiało się z politykami PO, można było usłyszeć skrajnie różne diagnozy na temat kondycji ich partii. Jedni nadal uważali, że przegrana Bronisława Komorowskiego była nieszczęśliwym przypadkiem i nie należy zbyt wiele zmieniać w PO. Inni sądzili, że Platforma znajduje się w położeniu późnego SLD i ratunkiem jest tylko terapia wstrząsowa. Klucz podziału był dość prosty – za daleko idącymi zmianami są ci, którzy znajdują się na marginesie partii, za zmianami kosmetycznymi opowiadają się beneficjenci obecnego układu sił.
Bardziej wylewni są oczywiście ci pierwsi. Choćby z tego powodu, że są najbardziej narażeni na utratę mandatu w październikowych wyborach. To osoby z dalszych miejsc na listach lub spodziewające się tego, że obecna szefowa partii tam ich skieruje. To oni przewidują, że PO zdobędzie może 20 proc. głosów, a może 25 proc. – co oni akurat uznają za wynik niemalże dobry. W każdym razie 20–25 proc. głosów w wyborach oznacza, że PO będzie miała około stu posłów mniej w przyszłym Sejmie. (…)