Dotychczasowa dyskusja na temat książki Pawła Lisickiego "Dżihad i samozagłada Zachodu” jest rozczarowująca. Wokół trwają wojna i islamski napór na tęczowy Zachód, przy jednoczesnym zagubieniu katolickiej tożsamości podmywanej konsekwentnie przez międzyreligijny dialog ekumeniczny z elementami synkretyzmu. Zrównuje on wiarę w Trójcę Przenajświętszą z Allahem w bezmyślnych słowach o monoteistycznym Bogu i wspólnej wierze „w jedynego Boga, Stworzyciela człowieka”. Dotychczasowi dyskutanci jakby tego wszystkiego nie dostrzegają i mylą chrześcijańskie miłosierdzie z akceptacją religijnego fałszu oraz tolerancją dla nienawiści (Michał Łuczewski), obronę zachodniej cywilizacji z „umacnianiem politycznych konstruktów” (Tomasz P. Terlikowski) lub po prostu powtarzają utarte slogany o potrzebie dialogu z bardziej oświeconą odmianą konserwatywnego islamu (Ryszard Czarnecki). Perspektywa doczesności, emocjonalny kwietyzm i prawa człowieka przesłaniają im ogląd sytuacji.
Przesłanie najnowszej książki Lisickiego – zwłaszcza dla Polaków, którzy żyją w błogim przekonaniu o niewzruszonej potędze Kościoła, posoborowej „wiośnie Kościoła” (jakoby po przedsoborowej zimie!) i niezłomnych strażnikach depozytu wiary w wiecznym Rzymie – może być zbyt trudne do przyjęcia. Oto bowiem znany konserwatywny publicysta nie tylko prawidłowo zdiagnozował sytuację, opisując strategię i sukcesy islamistów w podboju świata, lecz także wyciągnął z niej konsekwencje. (…)