O polskiej polityce mawia się, że co kilka lat, przechodząc do opozycji, mafia staje się sektą, a sekta, zdobywając władzę, przeistacza się w mafię. I faktycznie, PiS – o czym w "Do Rzeczy" pisałem miesiąc po powołaniu rządu Tuska – stał się "opozycją totalną", niemal kopiując działania radykalnych antypisowców z lat 2015–2023 (narracja o "totalitaryzmie" nad Wisłą, manifestacje, donoszenie do Brukseli na rząd itd.). Od "sekciarstwa" opozycji o wiele ciekawsze wydaje się jednak "mafijne" przeobrażenie lewicowo-liberalnej większości. Oto bowiem na naszych oczach tzw. obrońcy demokracji stali się dokładnie tym, co obiecywali zniszczyć. Premier jedzie walcem po systemie sprawiedliwości, władza zamyka posłów opozycji do więzienia, Komisja Wenecka poucza rząd, opinia publiczna co tydzień dowiaduje się o kolejnych przejawach nepotyzmu, media publiczne są tubą propagandową, a sam premier straszy migrantami na granicy, wojną z Rosją i obiecuje bronić polskich rolników przed Zielonym Ładem… A to tylko kilka pierwszych z brzegu przykładów. Po roku od zmiany władzy trudno nie dostrzec, że Donald Tusk nie tylko kopiuje metody swych poprzedników, powiela ich grzechy i zaniechania, lecz także w niektórych aspektach proponuje wręcz własną, platformianą wersję "kaczyzmu" na sterydach. Skąd taka przemiana? Czy chodzi tylko o chęć odwetu na znienawidzonej prawicy? Czy omijanie przepisów i falandyzacja prawa to jedynie sposób odreagowania albo przyspieszenia kłopotliwych procedur? Tak się może wydawać na pierwszy rzut oka, ale sprawa jest nieco bardziej złożona.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.