"Bizancjum w PGE. Drogie samochody, remont gabinetów i straszenie sądem" – tekst pod takim tytułem opublikowała w piątek Wirtualna Polska. Autorzy opisują, jakie priorytety postawiły sobie władze państwowej spółki energetycznej, mianowane po przejęciu rządów przez koalicję Donalda Tuska.
W marcu 2024 roku prezesem PGE został Dariusz Marzec, który ma doświadczenie zarówno w polityce, jak i zarządzaniu. W rządzie Marka Belki był wiceministrem Skarbu Państwa, a w latach 2013-2016 był w PGE wiceprezesem ds. rozwoju (posadę objął za rządów koalicji PO-PSL). PiS zwolniło Marca, który trafił do zarządu Tramwajów Warszawskich.
Ma być elegancko
Obsadzenie go w roli szefa PGE to ogromny sukces, ponieważ to ta spółka ma realizować projekt polskiego atomu. Tymczasem okazuje się, że prezes zajął się najpierw własną wygodę. "Marzec – jak słyszymy z dwóch źródeł oraz co wiemy na podstawie dokumentów wewnętrznych spółki, w których posiadanie weszliśmy – zaczął błyskawicznie podejmować decyzje, choć na tym etapie nie były strategiczne. W pierwszych dniach urzędowania wezwał jednego z dyrektorów i przekazał, że prezesowski gabinet, a także przylegające do niego salonik i łazienka, mają zostać wyremontowane" – opisuje WP.
"Remont zaordynowany przez prezesa okazał się na tyle kosztowny (z naszych informacji wynika, że chodzi o kwotę 550 tys. zł), że w tej sprawie musiał się wypowiedzieć cały zarząd PGE. To dlatego, że wewnętrzne reguły obowiązujące w spółce nie dopuszczały tak kosztownych inwestycji bez wyraźnego wskazania zarządu. (...) Podjęto też decyzję o remoncie innych pomieszczeń na piętrze zarządu. Jak tłumaczył prezes Marzec, było zbyt mało elegancko" – czytamy. W sumie całość to koszt 1,3 mln zł.
Remont to nie wszystko. Nowy prezes oraz menadżerowi potrzebowali też nowych, luksusowych aut. W jednym z dokumentów wewnętrznych PGE można wyczytać, że członkowie zarządu spóźniali się lub nie docierali na spotkania, ponieważ jeździli kilkuletnimi samochodami marki BMW, które często zawodziły.
"Postanowiono więc wymienić auta. W PGE uznano, że najlepszy będzie – stosowany powszechnie w wielu spółkach – najem długoterminowy. Pojawił się kłopot – nowemu szefostwu państwowej spółki zależało, by jeździć samochodami marki audi. Tymczasem Procedura Ogólna Zakupów Grupy Kapitałowej PGE nie pozwala na wskazanie w zamówieniu znaku towarowego żadnego producenta. Istniało więc ryzyko, że autami, które będą wozić prezesa i członków zarządu, będzie np. skoda lub bmw, a nie oczekiwane audi. Jednemu z pracowników zajmujących się obsługą floty zlecono więc przygotowanie dokumentu sprowadzającego się do uzasadnienia, dlaczego wyjątkowo należy odstąpić od stosowania procedury obowiązującej w całej grupie kapitałowej. W dokumencie datowanym na 6 czerwca 2024 r. wskazano wprost: 'wymagamy, aby przedmiotem najmu były samochody marki audi'" – opisuje WP. Wartość zamówienia PGE oszacowało na 1,65 mln zł za wynajem pięciu aut.
Dodatkowo politykę firmy zmieniono tak, aby wartość aut wykorzystywanych przez prezesów i wiceprezesów jest była nieograniczona – wcześniej istniały bowiem limity.
Chęć uciszenia mediów?
To jednak nie koniec. Po tym, jak dziennikarze wysłali pytania do PGE, najpierw poinformowano, że spółka pracuje nad odpowiedziami, jednak niedługo później... zatrudniono adwokata.
"Spółka udzieliła pełnomocnictwa adwokat Agnieszce Chrzanowskiej do reprezentowania PGE w sprawach związanych z ochroną dóbr osobistych. 24 stycznia mecenas Chrzanowska wysłała w imieniu PGE pismo do prezesa WP oraz do redaktora naczelnego 'list adwokacki'. W liście wskazuje, że obawia się, że planowana przez nas publikacja może naruszyć dobra osobiste spółki oraz poszczególnych członków zarządu" – czytamy.
Zaledwie trzy dni później na portalu NowoczesnaFlota.pl ukazał się wywiad z Tomaszem Wołujewiczem, dyrektorem pionu wsparcia w PGE, zatytułowany "Flota PGE zawsze bezpieczna, sprawna i gotowa". "Wymieniliśmy samochody obsługujące Zarząd spółki. Decyzja o wymianie tych pojazdów wynikała z ich wieku, przebiegów i awaryjności – 3 auta z rocznika 2017 i 2 z rocznika 2019 miały przebiegi około 200 tys. kilometrów i więcej. Były awaryjne i generowały wysokie koszty serwisowe. Zdarzały się usterki, które uniemożliwiały kontynuowanie jazdy, czego efektem były spóźnienia czy w ogóle brak obecności na ważnych, biznesowych spotkaniach, co jest absolutnie niedopuszczalne przy skali działalności firmy i jej strategicznego charakteru dla bezpieczeństwa energetycznego Polski" – tłumaczy Wołujewicz.
Czytaj też:
Zandberg ruga rząd za rozdawnictwo. "Znów marnuje kasę"Czytaj też:
Były szef RARS zwolniony z aresztu. Prokuratura wydała komunikat