Na czym polegają „reformy” Platformy, wiadomo nie z grubsza, lecz – po ośmiu latach obserwacji i doświadczania ich skutków na własnej skórze – całkiem szczegółowo. Teraz na przykład „reformowane” – i to „reformowane” na całego – jest górnictwo. Pierwszy etap tej „reformy” celnie opisała ówczesna wicepremier Elżbieta Bieńkowska w podsłuchanej rozmowie z szefem CBA Pawłem Wojtunikiem: „Prawda jest taka, że Ministerstwo Gospodarki generalnie w dupie miało całe górnictwo przez całe siedem lat. Były pieniądze, a oni, wiesz, pili, lulki palili, swoich ludzi poobstawiali. Sam wiesz, ile zarabiali i nagle pierdyknęło”.
Drugi etap „reformy” górnictwa ruszył z kopyta kilka miesięcy temu, gdy okazało się to, co prędzej czy później, przy lada spowolnieniu gospodarczym, okazać się musiało: że nasze państwowe, nie tylko nie sprywatyzowane, lecz także nie zreformowane kopalnie wydobywają węgiel dużo drożej niż ich konkurencja niemal na całym świecie. Drugi etap „reformy” – jak wiadomo – sprowadza się do tego, że rząd jedną ręką okrada podatników, by wypłacać górnikom ich pensje, a drugą – płatników ZUS, kopalniom prolongując konieczność regulowania ich idących w setki milionów złotych zobowiązań wobec tej instytucji, a pozostałych płatników obciążając obowiązkiem płacenia za nie.
No i teraz wybiła godzina trzeciego etapu „reformy” – próba zmuszenia koncernów energetycznych i innych, których rząd jest współwłaścicielem, do wzięcia górników na garnuszek. Rzecz jasna razem z ich wysokimi, i to w dodatku aż 14 pensjami w roku, morzem przywilejów, o których przeciętny Polak może tylko śnić, i emeryturami dwa razy wyższymi niż średnie poza górnictwem.
A potem może nadejść czas czwartego etapu „reformy”. Rząd dopadnie następne ofiary, które zmusi do wzięcia ich na utrzymanie. Czyli do dopłacania – aż do, niewykluczone, swojego upadku – do ich sutych wynagrodzeń i przywilejów. To mogą być banki, ale mogą też być dyskonty – jedne i drugie obłożone jakimś superpodatkiem. W końcu dlaczego nie poświęcić PKO BP, BZ WBK i pozostałych banków albo Biedronki, Lidla i innych sieci handlowych, żeby górnicy nadal mogli się cieszyć swymi, pobieranymi bez cienia zażenowania, pensjami i emeryturami? A rządzący politycy, nieniepokojeni przez nich, kontentować swymi – też niezgorzej opłacanymi – posadami?
W rzeczywistości jednak ofiarą „reform” Platformy, czyli padającym co rusz klockiem w tym dominie Kopaczowej, jest każdy z nas – niegórników. Każdy, kto został zmuszony do utrzymywania górników. Na razie na dwa sposoby: jako podatnik i jako płatnik ZUS, ale wkrótce będziemy finansowali górnicze eldorado także jako konsumenci energii. A potem – kto wie – być może również jako klienci banków i dyskontów. Przecież, to już wiadomo, górnicy wstydu z powodu łupienia swych, przeważnie znacznie od nich uboższych współobywateli nie mają za grosz.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.