Od lat wśród wodniaków krążą opowieści o licznych skarbach zatopionych w nurtach Wisły. Jako żywo przypominają one historię złotego pociągu rozbudzającego wyobraźnię poszukiwaczy skarbów na całym świecie. Jedna z opowieści snutych przy ogniskach mówi o szkucie wypełnionej skarbami, która miała zatonąć gdzieś w okolicach Warszawy w czasie potopu szwedzkiego. Najbardziej pobudzające wyobraźnię opowieści mówią o beczkach i skrzyniach wypełnionych złotem, ale nie sposób trafić na żadne historyczne dokumenty potwierdzające, że aż takie skarby kryją nurty Wisły. Nie oznacza to jednak, że wody największej polskiej rzeki skarbów nie kryją. Owszem, kryją i są one stopniowo odkrywane. Od przeszło 100 lat. I to właśnie w Warszawie oraz jej okolicach. Kto jednak wie, czy lato obecnego roku nie będzie najobfitsze w cenne znaleziska.
W sukurs poszukiwaczom i odkrywcom przychodzą rekordowo niskie poziomy rzeki. Zazwyczaj mieliśmy z nimi do czynienia w okolicach sierpnia, kiedy upalne lato powodowało wystąpienie tzw. niżówek. W tym roku rekordy już na początku lipca zostały pobite.
W praktyce oznacza to, że na dużej części mazowieckiego odcinka Wisły rzeka pokaże swoje dno i to, co się na nim znajduje. Pierwsze odkrycie zostało już dokonane zaledwie kilkanaście dni temu, bo 1 lipca. Wędkarz, który udał się na połów w okolicy Tarchomina, dostrzegł wystający metalowy przedmiot. Wyciągnął go na brzeg, zabezpieczył i wezwał służby konserwatorskie, które orzekły, że to średniowieczny miecz mogący pochodzić nawet z XIII w. – czyli z okresu, kiedy Warszawa była skromną osadą i jeszcze nawet nie pretendowała do miana stolicy Polski.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
