Zdaniem Tadeusza Płużańskiego, można w pewnym sensie zrozumieć motywację Dominiki Arendt, jednak samo spoliczkowanie działaczki totalnej opozycji było błędem.
– Oczywiście oburzenie na działania totalnych samo w sobie jest zrozumiałe – mówi Płużański w rozmowie z DoRzeczy.pl.
– Towarzyszka „Ruda” należy do najaktywniejszych przedstawicieli totalnej opozycji. I jej „walka o demokrację” polega między innymi na zakłócaniu już nie tylko spotkań i wieców partii rządzącej, ale też państwowych uroczystości. 1 września miało to miejsce w rocznicę wybuchu II wojny światowej. Ten protest i wrzaski towarzyszki „Rudej” były policzkiem wobec wszystkich ofiar światowej wojny – przekonuje Płużański.
Zaznacza jednak, że stało się niedobrze, że na agresję zareagowano rękoczynami. – Agresywni byli przedstawiciele totalnej opozycji. Tymczasem jedna emocjonalna reakcja sprawia, że mogą się lansować jako ofiary przemocy – mówi publicysta.
I dodaje. – Do tego jako ofiarę przemocy przedstawiają towarzyszkę „Rudą”. Składają pozwy do sądu. A pani Dominika Arendt, osoba niezwykle zasłużona dla propagowania patriotyzmu i pamięci o naszych bohaterach, przestała pełnić funkcję pełnomocnika wojewody ds. obchodów 100-lecia odzyskania przez Polskę niepodległości – podsumowuje Tadeusz Płużański.
Czytaj też:
Spoliczkowana działaczka KOD pozywa
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.