Palade: Kaczyński jest więźniem przeszłości

Palade: Kaczyński jest więźniem przeszłości

Dodano: 
Sławomir Mentzen, Jarosław Kaczyński, Grzegorz Braun
Sławomir Mentzen, Jarosław Kaczyński, Grzegorz Braun Źródło: PAP
Z Marcinem Palade, socjologiem polityki rozmawia Ryszard Gromadzki.

RYSZARD GROMADZKI: Czy w najbliższych tygodniach możliwe są w Polsce turbulencje, które wstrząsnęłyby sceną polityczną? Mam na myśli „bunt przystawek” w postaci wyjścia z koalicji rządzącej grupy posłów byłej Trzeciej Drogi albo zwrot przez rufę ze strony PSL w trakcie zbliżającego się kongresu tej partii.

MARCIN PALADE: Pół żartem, pół serio, gdyby taka wolta w łonie koalicji rządzącej miała się dokonać w nieodległej perspektywie, to byłoby to dowodem na niezwykłą skuteczność nowego ambasadora amerykańskiego, który rozpoczyna właśnie swoją misję w Polsce. A mówiąc zupełnie poważnie, w polskiej polityce nie można absolutnie odrzucić żadnego scenariusza, w tym takiego, który uznalibyśmy dziś za bardzo mało prawdopodobny i który wiązałby się nie tyle ze zmianą większości, ile z przedterminowymi wyborami. Rządząca od wyborów roku 2023 centrolewicowa koalicja jest bardzo niespójna. Turbulencje związane z jej funkcjonowaniem, w tym wewnętrzne spory, to chleb powszedni. Będą kolejne, zwłaszcza w obliczu nadciągającego scenariusza greckiego dla Polski. Mała dygresja. Skoro o tym scenariuszu mowa, to paradoksem jest to, że tzw. demokraci ostrzegali kilka lat temu, że tzw. patrioci zafundują Polsce drugą Grecję, a teraz sami mogą okazać się jej fundatorami. Ale czym jest wspomniana niespójność centrolewu wobec perspektywy jeszcze dwóch lat bycia u władzy? Odkleić się nie jest łatwo.

Frukta związane ze sprawowaniem władzy są niezawodnym spoiwem…

Wystarczy spojrzeć na sondaże. Z czterech partii, które wspierają rząd Donalda Tuska, tylko Koalicja Obywatelska jest silniejsza niż dwa lata temu. Lewica plasuje się minimalnie ponad progiem wyborczym i nie może być pewna, czy po następnych wyborach będzie reprezentowana w Sejmie. Polska 2050 i PSL są pod progiem wyborczym. Prawdopodobieństwo odtworzenia centrolewicowej koalicji po przedterminowych wyborach jest na dziś bardzo niewielkie. Przeliczając dzisiejsze sondaże na mandaty, zaplecze Donalda Tuska nie miałoby ich nawet 200, a w roku 2023 było ich 248. Tym samym przedterminowe wybory oznaczałyby koniec z fruktami i perspektywę kilku lat w opozycji, a dla niektórych być może nawet scenariusz bycia opozycją pozaparlamentarną.

Maksymalistyczny cel stawiany przez kierownictwo PiS, czyli uzyskanie 40 proc. poparcia w kolejnych wyborach i odzyskanie samodzielnej władzy, jest celem realnym wobec generalnej rekonstrukcji, która się dokonała po prawej stronie sceny politycznej Polsce po wyborach parlamentarnych w 2023 r. i tegorocznych wyborach prezydenckich?

Mówienie o 40 proc. dla PiS i samodzielnych rządach przez prezesa Kaczyńskiego zbiegło się w czasie z wygraną Karola Nawrockiego. Ale jego sukces to sukces całej prawicy, z malejącym udziałem PiS. Wygrana Nawrockiego nie dość, że nie dała żadnej premii sondażowej PiS, to jeszcze w ostatnim czasie obserwujemy spadek notowań tej partii. Przypomnę, że na półmetku traci ona prawie co piątego wyborcę i w średniej sondażowej schodzi poniżej 30 proc., co nie miało miejsca w żadnym miesiącu na przestrzeni ostatnich 10 lat. Obecna reprezentacja w Sejmie PiS skurczyłaby się o 20–30 mandatów, co oznacza jeszcze większe oddalenie od – będących przedmiotem westchnień na Nowogrodzkiej – 231 mandatów. Na miejscu prezesa Kaczyńskiego wróciłbym do października roku 2023 i zastanowił się, dlaczego mimo wygranej w wyborach nie rządzi. W kampanii też słyszeliśmy bajdurzenie o samodzielnej większości i o sondażach wewnętrznych z „4” z przodu. A jak się skończyło? I wtedy, i teraz problemem PiS jest przekonanie o potędze i niebranie pod uwagę wariantu, że władzą trzeba się będzie z kimś podzielić. I tak jak w roku 2023, tak teraz w 2025 r. PiS atakuje tych, którzy teoretycznie mogliby w tym budowaniu większości po 2027 r. pomóc. Są trzy zasadnicze powody, by tę obłędną strategię w końcu porzucić. Pierwszy, niezależny od tego, co powie czy zrobi Kaczyński. To struktura wyborców PiS, partii – jak byśmy to określili czytelnie – 60+. Odchodzą ku wieczności wyborcy tej formacji, a do wyborów w roku 2027 to będzie ubytek przekładający się na 2–3 p.p. mniej w wyborach. Najmłodsi zaś – ci, którzy będą już mogli głosować, i nieco starsi z przedziału 18– 25 lat, są skłonni głosować na PiS cztery razy rzadziej niż ich babcie i dziadkowie. Baza wyborcza zatem ewidentnie się kurczy i to jest dopiero początek tego, negatywnego dla PiS, scenariusza. Drugi powód, z pośrednim wpływem Kaczyńskiego, to przesunięcie się, uważanej do niedawna za ekstremę, Konfederacji na pozycje centroprawicowe i obejście PiS od strony centrum. Tu, gdzie PiS nie ma już czego szukać. A do tego mocne wejście do polityki, samodzielnie, Grzegorza Brauna i jego Korony. To formacja, która jest na prawo od PiS i zabiera wyborców tożsamościowych Kaczyńskiemu.

Artykuł został opublikowany w 46/2025 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Rozmawiał: Ryszard Gromadzki
Czytaj także