Czyj jest Marsz Niepodległości? Pytanie wraca co roku. Bo jest „czyjś” przynajmniej zdaniem tych, którzy się na niego nie wybierają, względnie czynią to po to, by psuć jego uczestnikom radość z wydarzenia. Rafał Trzaskowski użył ostatnio tego argumentu w filmiku internetowym, by wyłgać się z obietnicy udziału w Marszu, którą złożył w prezydenckiej kampanii wyborczej, podczas wizyty u Sławomira Mentzena. Trzaskowski teraz zwraca uwagę, że powiedział, iż chciałby przyjść na Marsz „razem ze wszystkimi”, ale niestety „wszystkich” nie będzie, ponieważ jest to impreza „jednego środowiska politycznego”.
W jaki sposób Marsz może przestać być imprezą jednego środowiska, skoro inne środowiska odmawiają wzięcia w nim udziału dopóty, dopóki jest imprezą jednego? Logika prezydenta Warszawy, który tyle razy na tyle różnych sposobów starał się Marszowi zaszkodzić i nie dopuścić do kolejnych jego edycji, przypomina mamuśkę ze starego kawału: „Nie wchodź do wody, zanim się nie nauczysz pływać”.
Znacząca rola prezydenta
A w dodatku w tym roku Marsz Niepodległości łączyć będzie co najmniej dwa środowiska. Oprócz dzisiejszej Konfederacji i Konfederacji Korony Polskiej, które były tam od zawsze, do udziału w Marszu wezwał swoich członków i sympatyków także PiS; mają się pojawić na nim Jarosław Kaczyński oraz inni czołowi działacze partii. Swój udział zapowiedział także prezydent Karol Nawrocki. To nie jest nowość, zdarzało się już maszerować z narodowcami i wolnościowcami jego poprzednikowi, a obecny prezydent, w przeciwieństwie do kojarzonego wyłącznie z PiS Andrzeja Dudy, jest postrzegany bardziej jako łączący oba środowiska, zdaniem niektórych nawet bliższy Konfederacji niż PiS.

