W języku polskim występuje pewien szczególny związek frazeologiczny, który wiele – wiele złego – mówi o nas, Polakach. Chodzi mi o zwrot „wziąć L4” i „wziąć zwolnienie (lekarskie)”. Czyli o sformułowanie, które, obawiam się, nieprzypadkowo brzmi po polsku tak podobnie, wręcz bliźniaczo, do określenia „wziąć urlop”, choć przecież oznacza – a raczej oznaczać powinien – coś odmiennego; o ile bowiem można „wziąć urlop”, to już trudno „wziąć zwolnienie (lekarskie)”, bo trafiać się na nie powinno wyłącznie wtedy, gdy się zostanie wysłanym na nie przez lekarza – w związku z chorobą, na którą zapadliśmy.
Ostatnio sformułowania te szczególnie często pojawiały się w kontekście policjantów, a nieco wcześniej pracowników LOT-u, którzy nagle – czego nawet specjalnie nie ukrywano – w związku z toczonymi przez siebie sporami zbiorowymi ze swymi pracodawcami, zaczęli masowo nie przychodzić do pracy, zasłaniając się zwolnieniami wystawionymi im przez lekarzy (rzecz jasna, zarzut ten nie dotyczy naprawdę chorych). Czyli „brali L4”. Ile nas wszystkich za zgubna scheda po PRL każdego roku kosztuje?
© ℗
Materiał chroniony prawem autorskim.
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.