Większość narodu i tak omija przybytki Melpomeny szerokim łukiem, zgodnie ze sławną deklaracją Marka Siudyma z „Misia”: „W życiu bym do teatru nie poszedł”. W takim Sztokholmie funkcjonuje zasilany z państwowej kasy Królewski Teatr Dramatyczny i na tym koniec. Resztę sal teatralnych można sobie wynająć i tak też robią zespoły dobierane najczęściej pod kątem konkretnego spektaklu. U nas, po staremu, są rady artystyczne, dyrektorzy, kierownicy literaccy, etaty, związki zawodowe i czort wie, co jeszcze. Od pewnego czasu mamy też teatry prywatne, nieliczne, za to bardzo hałaśliwe, gdyż ich właściciele notorycznie użalają się nad tym, że są sekowani przez władze państwowe (czytaj: Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego). A czegóż ci „prywaciarze” chcą od państwa? Oczywiście, że pieniędzy, pieniędzy i jeszcze raz pieniędzy.
Tymczasem pieniędzy tych brakuje. Piotr Gliński na łamach „Gazety Polskiej Codziennie” tłumaczył: „Proszę mieć świadomość, że dysponujemy bardzo ograniczonym budżetem. Wszystkie złożone wnioski opiewały na 2,5 mld zł. Nasz budżet pozwalał natomiast na pokrycie jedynie nieco ponad 10 proc. potrzeb. Rozdysponowaliśmy w sumie 275 mln zł”.
Krystynie Jandzie, prezes Fundacji Krystyny Jandy na rzecz Kultury, która założyła stołeczne teatry Polonia oraz Och-Teatr i nimi zarządza, przypadło z tej sumy 150 tys. zł. Artystka odebrała to jak policzek.
Wicepremier Gliński wyjaśniał: „Nie oceniam na ogół poziomu artystycznego teatrów – choć teatr pani Jandy ma uznaną renomę. Natomiast nie jestem przekonany, czy system, w którym ktoś zakłada prywatny teatr i opiera go w dużej mierze na środkach publicznych, jest systemem właściwym – a jeśli tak, to w takim razie i inne prywatne instytucje powinny mieć równy dostęp do środków publicznych”. Szef resortu kultury dodał jeszcze, że zależało mu na docenieniu tych podmiotów artystycznych, które w minionych latach (czytaj: za rządów PO-PSL) nie miały szans na dotacje ze strony państwa. (...)
fot. Krzysztof Kuczyk/Forum