Zuchwały pomysł ministra
  • Paweł LisickiAutor:Paweł Lisicki

Zuchwały pomysł ministra

Dodano:   /  Zmieniono: 
 

Ledwo Antoni Macierewicz zaproponował, żeby w czasie Światowych Dni Młodzieży pielgrzymi mogli zobaczyć rekonstrukcję bitwy wiedeńskiej, a już podniosła się fala oburzenia, kpin i szyderstw. Jak to? Młodzi chrześcijanie mieliby oglądać, jak polscy husarze bili niewiernych? Jak ich kopiami przeszywali, mieczami siekli, końmi napierali, szyki przełamywali, a potem gnali hen, przed siebie, a po drodze gęsto ścielił się trup? Ależ to nie pasuje! Ależ to nie dialogiczne, nie dzisiejsze! – zaczęli sarkać jedni. Coś takiego mógł wymyślić tylko szaleniec – pukali się w czoło drudzy. Ponoć nawet polscy hierarchowie są zdumieni i zszokowani pomysłem ministra, przeczytałem, choć, trzeba przyznać, na razie żaden głos protestu się nie pojawił. Na szczęście.

Cóż, wiele razy mówiłem, że żyjemy w czasach skrajnie niepoważnych, gdzie głupota zyskuje rangę głębi, a infantylizacja przyjmowana jest jako wyraz mądrości. Cokolwiek by bowiem twierdzili współcześni szydercy, to nie gadulstwo, ale siła zapewnia pokój i bezpieczeństwo.

Gdyby nie krew, ofiarność i odwaga polskich żołnierzy, którzy przez ponad dwa wieki walczyli z nawałą turecką, być może nie byłoby już ani Polski, ani Polaków, ani naszej kultury. Nic by nie było. Może w Warszawie zamiast wież kościołów wznosiłyby się minarety, a ciszę poranków i wieczorów przerywałoby nie bicie dzwonów, lecz śpiew muezzina. Wstydzić się polskich zwycięstw, widzieć w nich ducha krucjaty i agresji może tylko barbarzyńca, dla którego wszystko miesza się ze wszystkim. Tylko ktoś, kto nie rozumie własnej historii i nie wie, co znaczą dziedzictwo, chrześcijańska tradycja, pamięć. Dla niego dzieje wcześniejsze są jedną wielką rzeźnią, gdzie jedni fanatycy wyrzynali drugich, jedni fundamentaliści mordowali drugich. Starcie chrześcijaństwa i islamu jest z tej perspektywy równie nieważne jak, mówiąc językiem Kundery, wojna dwóch murzyńskich plemion w Afryce przed wiekami. Dla kogoś takiego o przeszłości najlepiej zatem zapomnieć, przykryć ją zasłoną politycznie poprawnego bełkotu, zgodnie z którym wszyscy mają swoje winy i nikt nie miał racji.

Owszem, ta ucieczka przed nazywaniem rzeczy po imieniu, ta osobliwa niechęć do wielkości dawnych bohaterów nie jest niczym typowo polskim. Szkoda, że tak często ulegają jej duchowni, szczególnie w odniesieniu do islamu. Przypomnę, że w czasie wielkiej ceremonii religijnej, kiedy to Ojciec Święty Franciszek wyniósł na ołtarze 800 męczenników z Otranto we Włoszech, nie napomknął nawet słowem o tym, kim byli sprawcy. A było o czym mówić: w zajętym przez wojska sułtana Mehmeda mieście zginęło 12 tys. mieszkańców, ponad połowa 22-tysięcznej wspólnoty. Ośmiuset, którzy mogli ocalić życie i nawrócić się na islam, wybrało śmierć i wierność katolicyzmowi (tak, to słowo też zgrzyta). Po kilkuset latach najwyraźniej wspominanie powodów ich męczeństwa okazało się czymś niewygodnym i niewłaściwym. Rzeczywiście, dla zwolenników takich przemilczeń pomysł szefa MON musi wydawać się czymś nie na miejscu, czymś zuchwałym.

Tym bardziej należy go pochwalić. Uległość duchowi czasów i zacieranie granic nie prowadzą do pokoju, ale go podkopują. Tylko obrońcy, którzy wierzą w słuszność własnej sprawy, mają dość siły, by przeciwstawić się niebezpieczeństwu. Kto nie umie i nie chce czcić bohaterów przeszłości, podkopuje sens, pęta wolę dzisiejszych obrońców polskiej, chrześcijańskiej tożsamości. 

foto:wiki

Cały wywiad opublikowany jest w 25/2016 wydaniu tygodnika Do Rzeczy.

Czytaj także