Wielkości mu odmówić nie można. Karanie bezpośrednie generałów zostawmy już panu Bogu – mówił w czerwcu 2013 r. Lech Wałęsa zapytany o gen. Wojciecha Jaruzelskiego. W tych słowach zawierają się cała symbolika i logika systemu III RP, w którym postać Jaruzelskiego nie tylko była stale obecna, lecz także czasem wysuwała się na pierwszy plan. Proces ten nie byłby możliwy, gdyby nie przyzwolenie ludzi odwołujących się do tradycji Solidarności, którzy otoczyli komunistycznego dyktatora opieką i zrozumieniem, rozpościerając nad nim parasol bezkarności i immunitetu.
Nie tylko Wałęsa, lecz także okrągłostołowe elity III RP zawsze uznawały pierwszeństwo Jaruzelskiego. W wymiarze czysto osobistym „towarzysz generał” to oczywiście osobowość zupełnie innego wymiaru niż „kapral elektryk”. Łączy ich w zasadzie tylko to, że obaj współpracowali z tajnymi służbami PRL – jeden jako „Wolski”, a drugi jako „Bolek” – i obaj przyczynili się do wyparowania z archiwów kompromitujących teczek agenturalnych – jeden proces „brakowania” rozpoczął już w latach 70., a drugi w latach 90. Jednak Jaruzelski był jakby skromniejszy, a na pewno lepiej wychowany, choć podobnie jak Wałęsa na odchodne z Belwederu „zdemolował” swoje dokumenty. Z akt personalnych żołnierza LWP wyrwano kartki. Niewiele mówił, jeśli już, to działał reaktywnie, prawie zawsze polemizując pisemnie z adwersarzami na swój temat. Zdawał sobie zapewne sprawę, że przecież całą swoją karierę wojskową i polityczną wielkość zawdzięcza Moskwie, która właśnie jego – po sowieckich generałach na tym stanowisku – postanowiła mianować szefem Sztabu Generalnego LWP w 1965 r. Jak lojalny i sprawdzony musiał być, żeby dostąpić takiego zaszczytu? (...)
fot. Chris Niedenthal/forum