Dziennikarz przywołał postać Lecha Wałęsy, który jest zaledwie dwa lata starszy od Leszka Millera, a coraz częściej porusza w swoim wypowiedziach temat śmierci. Zapytany, czy on także o tym myśli, były premier odparł: "Wałęsa mówi tak, choć tak nie myśli. On raczej uważa, że mówienie takich rzeczy może mu pomóc".
– Do jednego mogę się jednak przyznać: nagłe odejście syna oswoiło mnie ze śmiercią. Nie postrzegam jej już jako coś zagrażającego, niebezpiecznego – przyznał. Dopytywany, czy pogodził się z nią, polityk podkreślił że na pewno nie w takim sensie, że pogodził się ze śmiercią syna. – Z tym się nigdy nie pogodzę. Ale jeśli on już nie żyje, to ja się śmierci nie boję – wyjaśnił.
"Tam chyba nic nie ma"
Były lider SLD odniósł się również do tego, czy przez śmierć swojego syna zmienił swoje podejście do spraw ostatecznych, do wiary w Boga. Jak stwierdził, w sprawach światopoglądowych "zostaje przy swoim". – Chociaż chciałbym, żeby po tamtej stronie coś było. Żeby po śmierci ktoś na nas czekał. Miałbym wtedy szansę na spotkanie z synem. Spytałbym go: Leszku, dlaczego to zrobiłeś? Przecież nie musiałeś! Ale jestem sceptyczny. Tam chyba nic nie ma – mówił.
"Czułem, jak Czarna Dama na mnie patrzy"
Miller opowiadał, że pochodzi z bardzo pobożnej rodziny, jego mama marzyła, aby był ministrantem. Tak się też stało. Później jednak jego drogi z wiarą się rozeszły. – Rozumiem znaczenie chrześcijaństwa. Rozumiem ludzi wierzących. Sam kiedyś do nich należałem. Tragedia mojego syna nie sprawiła jednak, że nagle wróciłem do wiary – wyznał. Były premier stwierdził, że w obliczu takich tragedii jaka dotknęła jego rodzinę, ludzie religijni "mają lepiej", bo "wierzą, że tam coś istnieje, że do czegoś zmierzają".
– Wśród takich ludzi jest moja żona. Niewierzący mają gorzej. Bo pustka i nicość. Iwan Turgieniew napisał: „Dziś śmierć obrzuciła mnie spojrzeniem”. Kilka razy w życiu czułem na sobie to spojrzenie. Kilka lat temu moja żona zachorowała na raka. Przeszła bardzo ciężką operację. Ledwo udało się ją uratować. Czekając na wynik operacji na szpitalnym korytarzu czułem, jak Czarna Dama na mnie patrzy. Ale wcześniej jej lodowaty chłód poczułem pod Piasecznem, gdy w grudniu 2003 roku prawie zginęliśmy w katastrofie śmigłowca rządowego – wspominał.
Czytaj też:
"Żerowanie na ludzkiej tragedii". Leszek Miller o publikacji "Faktu"