Anna M. Piotrowska: Bardzo krytycznie oceniła Pani wręczenie przez prezydenta Andrzeja Dudę orderu Orła Białego na ręce prezydent Litwy Dalii Grybauskaitė. Stwierdziła Pani, że to policzek dla litewskich Polaków, ponieważ największe uderzenie w polską oświatę na Litwie miało miejsce właśnie za jej kadencji. Jakie działania litewskich władz miała Pani na myśli?
Renata Cytacka: A w jaki inny sposób można oceniać przyznanie najwyższego odznaczenia RP pani Prezydent Dali Grybauskaite, która jest znana z negatywnego nastawienia do nas, Polaków na Litwie? Przypomnijmy chociażby popieranie ustawy o oświacie z 2011 roku, która radykalnie uderzyła w polskie szkolnictwo na Litwie. Przed wprowadzeniem tej ustawy zebraliśmy 60 tysięcy podpisów pod petycją przeciwko tego typu rozwiązaniom i dostarczyliśmy ją do Pani Prezydent. Zero reakcji, żadnych spotkań, żadnej odpowiedzi na głos 60 tysięcy obywateli Litwy. Nowe rozwiązanie ustawowe praktycznie zlikwidowało szkoły z polskim językiem nauczania. Nawet za czasów reżimu sowieckiego mieliśmy szkoły z wyłącznie polskim językiem nauczania różnych stopni, że nie wspomnę o maturze, którą też mogliśmy zdawać po polsku. Takiej demokracji się doczekaliśmy. Ustawa wprowadza prymat szkoły litewskiej nad polską. Jeżeli w danej miejscowości mamy szkołę polską z - powiedzmy - setką uczniów i szkołę litewską z trzema uczniami, to należy zlikwidować polską.
Takich przykładów jest jednak wiele. Np. od 2013 roku wprowadzono ujednolicony egzamin maturalny z języka litewskiego w szkołach polskich. Nie zważając na różnice programowe i brak wyrównania różnicy 800 godzin lekcyjnych między szkołą litewską i polską, maturzyści musieli składać taki sam egzamin, jakby byli Litwinami z litewskiej szkoły. W 2016 r. zamknięto praktycznie dwie szkoły, jedną z nich, legendarną Piątkę, przenieśli do jej filii do innej dzielnicy. W ten sposób utrudniono fizycznie dostęp dla prawie 30 proc. mieszkańców Wilna zamieszkałych na Antokolu i jego okolicach. Piątka była ostatnią polską szkołą na Antokolu. Z kolei w 2017 roku wprowadzono program ujednoliconego nauczania języka litewskiego od pierwszej klasy. Bez odpowiedniego przygotowania, bez podręczników, bez pomocy metodycznej dla nauczycieli. Obecnie dzieci z polskich rodzin, które nie znają języka litewskiego muszą się uczyć według takiego samego programu jak Litwini. Przecież chyba każdy wie, że nie da się nauczać języka obcego, jakim dla nas jest język litewski, według programu jakim naucza się język ojczysty. To jest kompletny absurd.
A jak wobec tych problemów zachowują się polskie władze? Czy otrzymują Państwo wsparcie ze strony polskiego rządu?
Na to pytanie odpowiedź jest bardzo krótka i jednoznaczna: żadnej realnej pomocy w walce o zachowanie polskości od trzydziestu lat nie otrzymujemy, chodzi mi o aspekt obrony prawnej. Żeby być uczciwą powiem, że mamy trzydzieści lat pustosłowia, obietnic i zwodzenia. Muszę jedynie wspomnieć, że Jarosław Kaczyński w tym czasie wywalczył dla nas otwarcie filii Uniwersytetu Białostockiego. No i oczywiście nie można pominąć datków finansowych, które otrzymujemy z Korony. Jednak dzięki nim niestety nie udaje się nam obronić przed niszczącą nas władzą litewską. Chociaż jeżeli chodzi o finanse, to w ostatnim roku usłyszałam, od marszałka Karczewskiego i wiceszefa MSZ, że oni będą teraz te datki kontrolować i wszystko dokładnie przeliczać. Będą patrzeć ile każda złotówka z datków dla nas przyniesie im korzyści. Nigdy w ten sposób nie myślałam. Nie myślałam, że polskość można przeliczać na złotówki, na jakieś korzyści. Okazuje się jednak, że niektórzy wszystko potrafią przeliczyć na srebrniki. Według mnie, zachowanie polskości na Litwie powinno być dla Polski bezcenne. Ja jestem i będę Polką bezwarunkowo i swoje dzieci też wychowam w wierze, kulturze i języku, jaki przekazali mi rodzice.
Ale chyba jakaś inicjatywa ze strony polskiego rządu jednak była? Kiedy na przełomie sierpnia i września minister Anna Zalewska składała wizytę w Wilnie wraz ze swoją litewską odpowiedniczką zapowiedziały przecież, że do końca roku przygotują plan konkretnych działań mających na celu rozwiązanie problemów polskiego szkolnictwa na Litwie i litewskiego w Polsce.
No cóż... Jak zwykle żadnych efektów nie ma, oprócz pustych słów i czczej rozmowy. To jest właśnie najlepszy przykład na ciągłe wchodzenie na te same grabie. Każdy kolejny minister dostaje nimi w głowę, a mimo to wszyscy nowi z uporem maniaka na nie wchodzą, myśląc że są mądrzejsi i tym razem nimi nie dostaną. Ale w końcu każdy nimi obrywa. Mówimy każdemu nowemu ministrowi, że tak będzie, ale żaden nie chce słuchać, każdy chce sam oberwać. Obecna minister niestety jest kolejną, która uczy się wyłącznie na swoich błędach. Podczas spotkania ws. oświaty rzeczywiście usłyszeliśmy zapewnienie pani minister Zalewskiej, że do końca 2018 roku eksperci z Polski i Litwy przygotują plan konkretnych działań. Pani minister stanowczo stwierdziła, że jeśli ona się za tę sprawę wzięła, to będzie ona bezspornie załatwiona. Nie chciała nawet słuchać naszych obaw, że będzie kolejną minister oszukaną przez litewskie władze. Próbowaliśmy tłumaczyć to, co dla nas jest najistotniejsze, bo nikt przecież tego nie wie lepiej niż my. Mówiliśmy, że my również pragniemy uczestniczyć w pracach, ponieważ znamy dobrze realia i wiemy czego spodziewać się po litewskich urzędnikach. Niestety ministrowie wiedzieli lepiej. Tak naprawdę przyjechali z wypracowanym zdaniem i nasze tłumaczenia na nic się nie przydały. Nie chcieli słuchać, pomimo tego, że wiedzę o realiach Wileńszczyzny posiadali niekompletną.
Zapytaliśmy oczywiście ministerstwo o efekty prac nad planem działań. W odpowiedzi otrzymaliśmy to, co otrzymujemy od trzydziestu lat, czyli informację, że urzędnicy wymieniają szereg rzeczy nad którymi „pracują” i jak zwykle nie ma ani jednego słowa o tym co już zrobili. Nie ma żadnego konkretnego efektu, kompletne zero. Najlepsze jednak jest ostatnie zdanie odpowiedzi: „Trwają prace Zespołu mające na celu przygotowanie rekomendacji w zakresie nauczania polskiej mniejszości na Litwie i litewskiej w Polsce”. Zapomnieli dodać, tak jak od trzydziestu lat. A polskie dzieci dalej cierpią. Ale kogo to obchodzi?
Jak Pani odbiera tę odpowiedź ministerstwa? Czy czują się Państwo lekceważeni?
Takiej odpowiedzi się spodziewaliśmy. Nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz otrzymamy tego typu odpowiedź. Podczas spotkania próbowaliśmy to powiedzieć ministrom, że się nie uda, że dobrze by było, aby ktoś od nas był i pilnował pewnych spraw. Nawet ekspertom niełatwo jest zrozumieć niektóre niuanse. My mamy wszystkie wykręty strony litewskiej w małym palcu, znamy dokładnie całą sytuację, możemy reagować na bieżąco na każde kłamstwo. Niestety, mamy bardzo mądrych polityków w Koronie, którzy uważają, że lepiej znają realia litewskie. Nie wiadomo czy z tego powodu się śmiać czy płakać. Jeśli chcemy realnie patrzeć na ostatnie trzydzieści lat, to wychodzi na to, że wszyscy politycy polscy przyjeżdżają na Litwę nie aby pomóc, a tylko po to, aby sobie zrobić zdjęcia i przed swoimi wyborcami w Koronie pokazać jak to oni dbają o Polaków.
W czym Pani zdaniem tkwi problem w relacjach pomiędzy władzą tu, w kraju a Polakami na Litwie?
To problem, który mogę nazwać „my wiemy lepiej”. Dotyczy on wszystkich polskich polityków. Teraz premier, prezydent i inni cały czas powtarzają, że nam potrzebny jest zapis nazwisk w oryginale i nazw ulic, a to dla nas w obecnej sytuacji nie są najważniejsze postulaty. My chcemy aby, tak jak w każdym demokratycznym europejskim państwie, Litwa wprowadziła drugi równoprawny język państwowy - polski na terenach gdzie zwarcie zamieszkujemy. Nie wiem skąd najwyżsi politycy polscy czerpią wiedzę o tym, czego my, Polacy na Litwie, potrzebujemy. Na pewno nie od nas. Może od władz Litwy? Nie dość, że nie chcą nam pomóc, to jeszcze ewidentnie chcą zaszkodzić.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.