Janusz Palikot i Tomasz Lis rzucili właśnie koło ratunkowe premierowi Tuskowi. Seria skandali związanych z dziwnymi wydatkami pieniędzy partyjnych ma według nich jedno źródło: szef rządu zarabia za mało. Gdyby zarabiał więcej, byłoby go stać i na dobre garnitury, i na sukienki dla żony, i na wina, i na cygara.
"Premier w Polsce powinien dziś zarabiać w granicach 50 tys. zł. To europejski standard (...). My się wstydzimy, jak nas pytają o te garnitury. Bo to obciach, że premier musi kombinować, skąd wziąć na garnitur - mówił w TOK FM Palikot. Kilkanaście minut później wtórował mu naczelny "Newsweeka": "Nie bądźmy dziadowskim krajem. Jeżeli pensja premiera jest poniżej pieniędzy dobrego reportera "Faktów" czy "Wydarzeń", to jest to kuriozum" - przekonywał. Jego propozycja podwyżki? Także 40-50 tys. złotych.
Bardzo to wszystko sprytne. Winny nie jest oczywiście Tusk czy jego koledzy z Platformy, lecz system. Że też wcześniej na to nie wpadliśmy! To system zmusza Tuska do wstydliwego kombinowania, jak tu wysupłać 10 tysięcy na Zegnę czy innego Hugo Bossa. Także system zapewne zmusza ministra Nowaka do pożyczania zegarków.
Żałosne, panowie, żałosne. Naprawdę nie stać was na więcej? System niedobry? Panie redaktorze, panie pośle, halo, tu Ziemia! Chcecie wmówić Polakowi-szarakowi, że Prezesa Rady Ministrów, zarabiającego 19 tysięcy złotych miesięcznie, nie stać na kupienie sobie kilku dobrych garniturów w ciągu roku?
Że co, że wizerunek taki ważny w Europie? A skąd nagle te kompleksy? Czy Lis i Palikot naprawdę wyobrażają sobie, że podczas szczytów w Brukseli wszyscy zaglądają sobie za kołnierze, sprawdzając, kto jakie ma metki? Czy naprawdę myślą, że jak ktoś nawrzuca na siebie fatałaszków za 20 tysięcy euro, to w czymkolwiek mu to pomoże? Czy nagle stanie się "zachodnim, wysmakowanym Europejczykiem"? Kiedy śp. Andrzej Lepper obnosił się ze swoimi butami za 1200 złotych, był obiektem kpin - m.in. ze strony Jacka Żakowskiego. Nie słyszałem wówczas argumentów, iż wicepremierowi rządu RP nie wypada chodzić w łachach. Kiedy jakaś gazeta opublikowała zdjęcie zniszczonych butów premiera Kaczyńskiego, nie słyszałem, by ktoś mu proponował podwyżkę.
Owszem, można być skutecznym politykiem w garniturze prosto z Savile Row i z roleksem na nadgarstku. Ale ważniejsze jest to, co się ma w głowie, a nie, co się ma w garderobie. Czy Donaldowi Tuskowi łatwiej będzie walczyć w Brukseli o interesy polskiego przemysłu jeśli założy krawat za 500 euro? Czy Radosławowi Sikorskiemu uda się przywieźć ze Smoleńska wrak tupolewa, jeśli się wbije we włoską marynarkę z najlepszej wełny? Czy Jacek Rostowski wyprowadzi Polskę z procedury nadmiernego deficytu, jeśli podjedzie pod biuro José Manuela Barroso lśniącym maserati? Nie sądzę.
Miło jest mieć eleganckiego prezydenta, zadbanego premiera i pachnącego ministra spraw zagranicznych. Jestem za. Nie chodzi tu jednak - wbrew temu, co twierdzą Lis i Palikot - o mizerne pensje najwyższych urzędników, tylko o zwyczajny szacunek dla publicznych pieniędzy. Nikt nie oczekuje od Tuska, by w ramach solidarności z mniej zamożnymi rodakami kupował swoje ubrania w sklepach z używaną odzieżą ze Skandynawii. Nikt nie oczekuje, by pił podłe wino owocowe, tylko dlatego, że jest tańsze od hiszpańskiego. Ale wielu Polaków oczekuje od niego po prostu przyzwoitości.
Na miejscu Tuska co prędzej skomentowałbym ofertę Lisa i Palikota: "Panowie, nie przesadzajmy. Nie mogę zarabiać prawie tyle, co premier Wielkiej Brytanii (ok. 12 tys. funtów miesięcznie), ani tyle samo, co premierzy Holandii i Finlandii (ok. 12 tys. euro). A tym bardziej nie mogę zarabiać dwa razy tyle, co premier Hiszpanii czy Portugalii (ok. 6 tys. euro), ani cztery razy tyle, co szefowie rządów Węgier i Estonii".
Prezesi banków mają jeszcze większe potrzeby, jeśli chodzi o wizerunek. Ale Unia Europejska właśnie zamierza odgórnie ograniczyć ich wynagrodzenia. Nie licząc się nawet z tym, czy życzą sobie tego akcjonariusze, czy też nie. Trudno zatem dociec, co jest "europejskim standardem", a co nie. Czy "dziadowskie" państwo to takie, w którym premier zarabia za mało, czy takie, w którym czeka się kilka lat na wizytę u lekarza-specjalisty?
Jedno jest pewne: dziennikarz Lis i polityk Palikot wyznaczający "europejskie standardy" wyglądają i brzmią co najmniej groteskowo.