Jak to się stało? Wydaje nam się, że wiemy, ale to nieprawda. Odwijamy dopiero prawdę z kolejnych warstw fałszywych przeświadczeń. „Jeśli kiedyś ktoś spisze kronikę tej wojny, to pierwsze trzy zwoje może bez wahania zatytułować »Chaos, anarchia i brawura« – mówi bohaterka powieści »Córeczka« po przybyciu na front. – Składniki tej sałatki dawno się wymieszały, gdzie swoi, gdzie obcy – nie wiadomo. Gdybyśmy walczyli według zasad kinowych komandosów – czyli najpierw strzelali, a potem zadawali pytania – wszyscy dawno powystrzelaliby się nawzajem”.
To ta sama wojna, ale jeszcze wciąż inna wojna. „Córeczka” Tamary Dudy jest opowieścią o tym, jak zaczęła nakręcać się spirala walk w Donbasie w roku 2014, tyle że potrzebne nam tu słowo „także”. Bo przede wszystkim jest to kapitalna opowieść o dorastaniu, o silnych kobietach w trudnych czasach, które – żadna nowość dla mieszkańców strefy postsowieckiej – muszą na swych barkach nieść cały świat. O tym, jakim bezkresem bezprawia była Ukraina przedmajdanowa (Na ile się to zmieniło? Konia z rzędem temu, kto wyważy), wreszcie o miłości, także tej matczynej, także tej babcinej, o miłości, która ratuje świat, bo daje siłę tym, którzy z tym światem zmagać się muszą.
Świat w strefie turbulencji
Główna bohaterka „Córeczki” to dziewczę nad wyraz bystre, przedsiębiorcze i trochę wykorzenione. W szkole wykpiwana, bo za chuda (nazywano ją Elfem, a ojciec wołał na nią „Cho no tu!”), oddana pod opiekę babci z Doniecka („W siedemnastej wiośnie życia dowiedziałam się, że mam babcię. O istnieniu Doniecka wiedziałam już z gazet”). Wkrótce właścicielka dobrze prosperującego biznesu, który trzeba było ukrywać, żeby o zarobkach nie dowiedzieli się rekieterzy.
Dalsze rozpowszechnianie artykułu tylko za zgodą wydawcy tygodnika Do Rzeczy.
Regulamin i warunki licencjonowania materiałów prasowych.