Publicysta ocenił, że "takie wybory, w których jedna partia zdobywa ponad 8 milionów głosów, nie zdarzyły się jeszcze dotąd nigdy". Jednocześnie zwrócił uwagę na ilość mandatów dla PiS.
– Możemy teraz na własne oczy obserwować, jakie dziwne są meandry tych ordynacji wyborczych, ponieważ partia rządząca zyskuje 2 miliony i 300 tysięcy głosów w stosunku do poprzednich wyborów, a jednocześnie nie zyskuje żadnego mandatu – tłumaczył Ziemkiewicz.
– To już są dla kompletnych idiotów narracje, że PiS nie ma większości, bo w końcu głosowało na niego tylko 8,5 miliona ludzi z drobnym hakiem a przecież w Polsce jest 38 milionów – dodał.
Według dziennikarza "Do Rzeczy" rekordowa frekwencja 13 października to nie jest optymistyczny wniosek, jaki płynie z wyborów.
– Bo skąd się bierze ta wysoka frekwencja? Z wojny domowej, z tego, że obu tym plemionom Tutsi i Hutu udaje się coraz więcej Polaków wkręcić w tę maszynkę wzajemnej nienawiści. Akurat w tych wyborach zdaje się, że lepiej to się powiodło plemieniu Platformy Obywatelskiej – stwierdził.
Ziemkiewicz zwrócił uwagę, że smak wyborczego zwycięstwa PiS jest słodko-gorzki. – Jak spojrzymy na frekwencje, to się okaże, że ta wysoka frekwencja była głownie w regionach antypisowskich Polski. Miasteczko Wilanów pobiło rekord, ponad 80 procent – podkreślił.
Czytaj też:
WP ujawnia: PiS proponował PSL intratne stanowiska