Dominuje – co nie dziwne – przekaz miasta. A to, że zwierzęta bardzo cierpią. A to, że chodzi tylko o wąskie lobby fabrykantów ścierwa dla bogatych Arabów i Izraelczyków (w tym kontekście niewygodnie używa się etnonimu Żyd). No i że nikt nie straci pracy, bo to margines. Więc można zakazać, bo szkód nie będzie, cierpienie braci mniejszych zmaleje. Zadbamy też o ich dobrostan, a tym samym o naszą samoocenę.
Wielkie miasto przeżywa wzmożenie etyczne. Noszące wszelkie znamiona – używając dzisiejszej nowomowy – narcyzmu. Łatwo bowiem się wykazywać i napawać własnym humanitaryzmem, gdy nie wiąże się to z żadnymi osobistymi dolegliwościami. Najpierw wyrazimy oburzenie plus obrzydzenie wobec pazerności masarzy zbijających kasę na cierpieniu zwierząt. A potem zjemy kebab, kaczkę po żydowsku, a może też foie gras. Bo to takie pyszne i zdrowsze od wieprzowiny, która przecież nie może pochodzić z uboju rytualnego.
Odrzucany jest argument ekonomiczny na rzecz etycznego. Niedawno, gdy trwała debata nad zakazem pracy w niedzielę argument etyczny przegrał z ekonomicznym. W tej debacie argumenty w ogóle przegrywają z emocją i estetyką. Słychać, że zwykły ubój z ogłuszeniem nie wiąże się wcale z mniejszym stresem dla zwierzęcia. Ale kogo to obchodzi? Większość krajów – w tym bardziej cywilizowane od Polski – nie wyrywają się z podobnym zakazem. Zero odpowiedzi i na ten argument. W tym miejscu warto przypomnieć kampanię wskutek której Polska zakazała tuczenia gęsi na owe foie gras. Łyknęliśmy argument – niczym karmę wspomniane ptaki – że to nieeuropejskie. Francja nadal pielęgnuje swoją odwieczną tradycję, a nasz udział w rynku przejęli Węgrzy. Kupują oni od nas gęsi na podtuczenie. Tak więc gęsi – dzięki sentymentalizmowi swych rzekomych obrońców – przeżywają teraz dodatkowy stres związany z transportem. To samo będzie z cielętami przeznaczonymi na ubój rytualny. Będą przewożone setki kilometrów do krajów, które darowały sobie festiwal wzmożenia etycznego. Cena skupowanego bydła będzie odpowiednio niższa, a my znów zejdziemy na poziom wytwórcy nieprzetworzonych surowców.
Najgorsze w tej historii jest to, że jaśniepaństwo z wielkiego miasta urządza życie ludziom, którzy i tak ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chodzi o lobby fabrykantów, ale ich pracowników. Mowa o co najmniej czterech tysiącach miejsc pracy. Przyjmijmy liczbę minimalną, aby nie kłócić się o trudne do zweryfikowania prognozy. Tylko cztery tysiące? Przemnóżmy to przez członków rodzin. Dodajmy do tego rolników i ich rodziny żyjące z hodowli bydła rzeźnego. Pomińmy ich ekonomiczne otoczenie – czyli np. sklepy i usługi, gdzie zostawiają zarobione pieniądze. Kilkanaście, a może kilkadziesiąt tysięcy ludzi ucierpi przez to, że jaśniepaństwo przestraszyło się tego, co o nas świat pomyśli, gdy zalegalizujemy ubój rytualny. Zaznaczmy, że ludzie, którzy stracą przez to pracę mieszkają w miejscach, gdzie innej nie można znaleźć. To jednak nie zmąci spokoju sumień jaśniepaństwa. Wszak chamstwo z prowincji i ich potomstwo musi mieć mniej rozwinięty system nerwowy niż bydło rzeźne, więc też mniej cierpi. A jak cierpi to trzeba chamstwo ogłuszyć. Najlepiej emocjonalnym szantażem. Kto za ubojem rytualnym ten sadysta, morderca, PSL-owiec, a nawet lobbysta.
PS.
Autor powyższego tekstu nie jest 100-procentowym wegetarianinem, ale spożywa mięso w bardzo ograniczonych ilościach. Dużo poniżej średniej krajowej.
foto: wiki/Selena von Eichendorf