Liga Wojujących Bezbożników. Reaktywacja
  • Piotr GursztynAutor:Piotr Gursztyn

Liga Wojujących Bezbożników. Reaktywacja

Dodano:   /  Zmieniono: 

To pewnie miała być standardowa, może nawet banalna, rozmowa między dziennikarzem a zaproszonym do radia politykiem. Dziennikarz chciał „drzeć łacha” – albo ze swego gościa, jeśli ten by temu się poddał, albo z autora pewnych głośnych ostatnio słów. To w sytuacji, gdyby polityk wystraszył się tego, że to on zostanie ofiara drwin za niewypowiedziane przezeń słowa. Tym bardziej, że – to wynikało z kontekstu – został zaproszony aby porozmawiać na zupełnie inny temat.

Miejsce akcji to poranna rozmowa Tok FM. Piątek, między siódmą a ósmą. Z jednej strony Jacek Żakowski, z drugiej Paweł Kowal z PJN.

- Kto wygrał Bitwę Warszawską? – od razu zapytał Żakowski.
- Polacy – odpowiedział Kowal.
- A nie Matka Boska?
- Matka Boska pomogła. Nie widzę sprzeczności.

I tak dalej biegła rozmowa. Intencja Żakowskiego była oczywista, bo nawet jej nie skrywał:

- Mam wrażenie, że to aberracja. Arcybiskup odpłynął – mówił o słowach abp. Henryka Hosera na temat nadprzyrodzonej interwencji w wydarzenia sprzed 93 lat.

Na swoje nieszczęście trafił na rozmówcę, który był nieodpowiedni dla jego celów. Kowal ze spokojem, używając frazeologii bliskiej Żakowskiemu, tłumaczył jak wielką niestosownością jest brak szacunku dla „wrażliwości” osób wierzących.

– Musimy nauczyć się o tym rozmawiać, tak aby wierzący słuchając np. radia Tok FM nie czuli się źle traktowani – mówił tonem przypominającym rozmowę lekarza psychiatry z nadpobudliwym pacjentem.

Z powodu aroganckiego stosunku Żakowskiego wobec ludzi wierzących nie było to trudne. Np. wtedy, gdy Żakowski przypomniał historię – zresztą sprzed wielu lat – gdy parlamentarzyści modlili się o deszcz. Raczył nazwać to „inwazją Afryki” (ciekawe, jak na „dyskurs” lewicowca). Riposta Kowala była celna: - Wielu z naszych znajomych modli się wtedy, gdy ktoś z ich bliskich jest chory.

- To co innego – tylko tyle mógł odpowiedzieć Żakowski.

W powyższej rozmowie spotkali się inteligentny Kowal z niepozbawionym całkiem poczucia empatii Żakowskim. Przyznajmy temu drugiemu, że słuchał argumentów Kowala, i nie próbował bronić się przed nimi wrzaskiem. To rzadkie dzisiaj w Polsce.

Dominuje co innego – jazgot i rechot. Tak jest ze słowami abp. Hosera. W „GW” jeden czy drugi publicysta drwi dziś, że szkoda iż Matka Boska nie pomogła np. w 1939 r. Taki to szczyt wyrafinowania publicystycznego! Autor, pięćdziesięcioletni facet, schodzi na poziom retorycznych umiejętności sześciolatka. Może musi, bo może ma takich czytelników. Inaczej by nie zrozumieli.

Jest dziecinną łatwością drwić z wiary w cuda. Jak już napisaliśmy, potrafi to zrobić każdy półgłówek. Ale zastanówmy się nad konsekwencjami tego rechotu. Opisami cudów wypełnione są nie tylko Ewangelie, ale i Stary Testament, czy wszystkie wielkie święte księgi. Mniejszość traktuje je jako parabole, czy opisy symboliczne. Większość ludzkości – bo miliardy ludzi to istoty religijne – traktuje to jako zapis prawdziwych zdarzeń. Niezależnie od wykształcenia, bo np. wyśmiewany abp Hoser jest o niebo lepiej wykształcony od wszystkich, którzy z niego drwią. Jest lekarzem, był asystentem na warszawskiej Akademii Medycznej, ukończył we Francji kurs medycyny tropikalnej, jako ksiądz musiał ukończyć też studia teologiczno-filozoficzne. Ten „ciemnogrodzianin” miał okazję pobierać nauki we Francji i Włoszech, w miejscach, które wyśmiewający go „jasnogrodzianie” mogli oglądać co najwyżej podczas wycieczki.

Zatem miliardy ludzi wierzą w cuda. Oczywiście można ich wyśmiewać. Ale jak nazwać wówczas taką postawę. Nietolerancją? Oczywiście. Arogancją? Tak samo. Pychą? Jak najbardziej, przy czym zaznaczmy tu, że to zjawisko, które zawsze kroczy przed upadkiem.

Zauważmy, że jeszcze kilka lat temu ludzie w rodzaju Jacka Żakowskiego, czy jakichś autorów „GW” nie atakowali Kościoła i wiary w ten sposób. Mocno bili, atakując zarzutami, że Kościół czy też katolicy są zbyt obecni w życiu publicznym. Nie szargali jednak sfery sacrum. To zostawiali knajackim pismom typu „Nie” czy „Fakty i Mity”. Całkiem słusznie czuli, że byłoby to co najmniej nieeleganckie. A w kwestii smaku lepiej nie kłócić się z Herbertowskim przesłaniem.

Dziś tego już nie ma.

Czytaj także