Protest trwa od 24 czerwca. Sprawę opisuje portal rmf24.pl.
Od poniedziałku na liniach zastępczych w Bydgoszczy kursować ma więcej autobusów. Bydgoszcz jest obecnie pozbawiona sprawnej komunikacji publicznej. W niedzielę pracownicy MZK manifestowali przed Urzędem Miasta.
Protest MZK w Bydgoszczy
„Zgodnie z zapowiedziami miasta liczba autobusów kursujących aktualnie po 16 zastępczych, awaryjnych liniach funkcjonujących w Bydgoszczy, ma wzrosnąć od dziś z 45 do 70. To i tak będzie jednak sytuacja daleka od normy, gdy po mieście kursowało w sumie blisko 250 pojazdów - autobusów i tramwajów” – pisze RMF.
Pytani o protest mieszkańcy przyznają, że sprawa staje się coraz bardziej uciążliwa. Dodają jednak, że nie mają pretensji do kierowców. Pytani o zastępczą komunikację w mieście mieszkańcy przyznają, że jest niewydolna i nieprzewidywalna.
Nie widać perspektyw na porozumienie
Na ten monet nie udało się wypracować porozumienia, które umożliwiłoby zakończenie protestu i przywrócenie kursowania regularnych linii autobusowych i tramwajowych.
Władze miasta utrzymują, że strajk jest nielegalny, ponieważ został ogłoszony z pominięciem przepisów o prowadzeniu sporu zbiorowego. Prezydent Bydgoszczy Rafał Bruski skierował nawet w tej sprawie zawiadomienie do prokuratury. Miejskie Zakłady Komunikacyjne dziennie - według wyliczeń miasta - tracą nawet 400 tysięcy złotych.
Demonstrujący pracownicy - w pierwszych dniach protestu - przyznawali, że akcję można określić jako "bunt". – Strajk musi mieć jakąś procedurę. My tego nie zachowaliśmy. To się stało spontanicznie, z dnia na dzień. Dlatego to jest forma buntu pracowników. Nie ugniemy się. Za daleko zaszliśmy. Podwyżki, to podwyżki. My nie mamy wyrównania pensji od 3 lat, które nam się słusznie należy – powiedziała jedna z protestujących.
Tego samego dnia protest był głównym tematem podczas sesji Rady Miasta. Powołana została doraźna komisja, która ma zająć się problemami w MZK.
Czytaj też:
Protesty w Polsce. Demonstranci zablokowali drogi