W ciągu paru ostatnich dni wszyscy odkrywają coś dla nich zaskakującego. Jerzy Owsiak odkrył, że polska służba zdrowia źle działa i oburzył się na ministra Bartosza Arłukowicza. Donald Tusk całkiem niedawno odkrył, że w jego partii są konserwatyści i na dodatek nie chcą legalizacji związków partnerskich. A Jarosław Gowin odkrywa właśnie, że jego partia już od pewnego czasu nie jeździ na dni modlitewnego skupienia do opactwa w Tyńcu.
Nie gorszy w dziwieniu się jest Piotr Pacewicz, który nagle odkrył, że Lech Wałęsa potrafi mówić brutalnie, obraźliwie i wykluczająco. Prawica wiedziała to już od dawna, ale teraz dowiaduje się o tym publicysta z Czerskiej. W dzisiejszej „Gazecie Wyborczej” oburza się na byłego prezydenta w felietonie „Lech Wałęsa został dziadkiem”. Jest to kunsztowny felieton – komunikat biura poprawności ideologicznej, który ucząc, bawi, a bawiąc, uczy.
Pacewicz ganiąc „Lecha”, faktycznie stara się go bronić. Choć tekst zaczyna się od rytualnej nagany: „Lech Wałęsa, który kiedyś przeskakiwał mury, oznajmił w telewizyjnym wywiadzie, że posłowie geje powinni siedzieć w Sejmie „pod ścianą, a nawet za murem”. Potem jednak Pacewicz szuka okoliczności łagodzących – ot, takiej choćby, że Wałęsie namotał w głowie nietolerancyjny duet: Jarosław Gowin i Kościół katolicki.
„Lech Wałęsa wypowiada się właśnie w imieniu owej oburzonej wspólnoty »czcigodnych i bogobojnych ludzi«, którzy, jak to ujmuje Jarosław Gowin, wierzą, że »mówiąc językiem Kościoła, homoseksualizm jest grzechem, mówiąc językiem świeckim, homoseksualizm praktykowany jest zachowaniem nagannym moralnie«. Nic nie usprawiedliwia głoszenia takich postaw, ale uparte nauczanie Kościoła katolickiego może wyjaśniać, skąd się biorą”.
Niestrudzony Pacewicz – mistrz lewicowej pedagogiki widzi jednak w wypowiedzi Wałęsy „szczęśliwą winę” i nawet pewien pożytek
„Wałęsa zawsze był mistrzem wypowiedzi celnej, jego metafory trafiały w sedno. Może jestem naiwny, ale sądzę, że tutaj paradoksalnie kryje się zysk z jego wypowiedzi. Otóż bezinteresowna niechęć Wałęsy i nieskrywana pogarda dla »tej mniejszości«, która przecież nie zrobiła mu niczego złego, i jego absurdalna argumentacja są tak jawną manifestacją bezsensownej – przepraszam za słowo – złej głupoty, że może budzić refleksję: czy chcę być taki jak on? Innymi słowy, chciałbym wierzyć, że wypowiedź Lecha może zadziałać jak szczepionka, a nie jak wzmocnienie homofobicznego wirusa”.
I wreszcie ciasteczko z wisienką na deser – mała próbka pogardy dla Wałęsy, na którą nigdy nie pozwolił sobie nawet najbardziej zajadły wałęsofob z obozu smoleńskiego. Noblista jako niegroźny dziadzio, który z racji podeszłego wieku bredzi jak potłuczony.
Pacewicz puentuje: „A co z tego wynika dla nas, którzy mieliśmy w nim ojca naszych aspiracji i naszych życiowych starań? Cóż, wszyscy się starzejemy, ojciec staje się dziadkiem. Ma swoje zasługi, tych nikt mu nie odbierze, ale dziś podczas rodzinnego obiadku coś tam sobie plepla między toastami za niegdysiejsze sukcesy”.
I taki jest najżyczliwszy z możliwych komentarz do słów Lecha Wałęsy.
Takie kpinki ze strony „Gazety Wyborczej” w stosunku do byłego prezydenta to chyba najbardziej upokarzająca z możliwych kara dla Wałęsy. Ale na horyzoncie są i inne groźne wizje. Oto „Fakt” już na pierwszej stronie wybija fatalne dla „Lecha” przewidywania: „Koniec pieniędzy? Koniec z Florydą?”.
I zjadliwa bulwarówka cedzi straszne prognozy: „Nie wiadomo czy amerykańskie uniwersytety będą chciały płacić Wałęsie tysiące dolarów za wykłady!”. „Fakt” Wieszczy, że po tym, jak dotrze do nich, iż legenda wolności to homofobiczny zacofaniec, zaproszenia na celebryckie wykłady przestaną się pojawiać.
Już zaczynam rozumieć przerażenie syna noblisty Jarosława, który pospieszył,naby publicznie odciąć się od niepoprawnych słów ojca.
Jak by to ujął Nikodem Dyzma: „Furda homoseksualiści! Forsy za wykłady szkoda!”.