"Gazeta Wyborcza" przeprowadziła rozmowę z Jerzym Baczyńskim, redaktorem naczelnym "Polityki", swego czasu uznanym za Dziennikarza Dwudziestolecia. Baczyński opowiada o przyszłości mediów, o rywalizacji z innymi tygodnikami oraz o strasznej, narodowo-socjalistycznej sekcie smoleńskiej, która jest po prostu straszna i w ogóle.
W stronę swoich konkurentów Baczyński rzuca róże uzbrojone w głowice nuklearne i zieje ciepłym ogniem miłości. Z niezwykłą delikatnością wypowiada się np. na temat tzw. tygodników prawicowych, dementując wszelkie pogłoski mówiące o tym, iż mają one coś wspólnego z prawicą. Twierdzi, że nie lubi używać w tym przypadku określenia "prawica". "To jakby je pan nazwał?" - dopytuje dziennikarz. Baczyński: "Choć to brzmi kulawo: tożsamościowo-narodowe, w poglądach społecznych często lewackie. Gdyby nie złe skojarzenie zbitki słów można by powiedzieć, narodowo-socjalistyczne. Bo to jest taki miks populizmu społecznego z bardzo konserwatywnym komponentem światopoglądowym"
Och, po co ta leksykalna ekwilibrystyka, panie redaktorze... Rozumiem potrzebę podtrzymania wizerunku arbitra elegancji polskiej żurnalistyki, lecz czytelnicy "Gazety Wyborczej" zapewne by się nie obrazili, gdyby Pan powiedział bez ogródek, że "Do Rzeczy", "Sieci" czy "Gazeta Polska" to po prostu tygodniki faszystowskie.
Mało tego, one mają jeszcze jeden komponent: "parareligijny": "Jak popatrzeć z boku, to cała ta organizacja okołopisowska ma wręcz podręcznikowe cechy organizacji parareligijnej. Jest tam męczennik, prorok, są apostołowie, własne księgi, biskupi i kaznodzieje, a na końcu lud boży. Mają nawet procesje, odpusty, relikwie. (...) Tam jest ważniejsze żeby pojawił się ktoś w roli guru, kapłana, niż sama treść. Te pisma krzyczą: "zapraszamy na liturgię, dzisiaj słowo będzie głosił...". Ten rodzaj więzi między medium a odbiorcami jest zupełnie inny niż w tym świecie, w którym ja się lepiej odnajduję".
Baczyński tłumaczy, że "rozumie te mechanizmy" i domyśla się, jakie one zaspokajają potrzeby: "Takie pisma są dostarczycielami godności a to dziś cenny towar. Mówią odbiorcom, że są lepsi moralnie, że są atakowani, że to oni są solą ziemi i prawdziwymi patriotami. To oni są "krew z krwi, kość z kości" polskich bohaterów. A reszta już nie. My takiego kitu nie wciskamy".
Na szczęście "Polityka" takiego kitu ludziom nie wciska. "Polityka" mówi, jak rzeczy się miały naprawdę: że polscy bohaterowie byli zwykłymi nikczemnikami, którzy donosili na przyjaciół i współpracowali z faszystowskim reżimem PRL.
Tygodnik Baczyńskiego, według samego naczelnego, "przemawia raczej do rozumu niż do uczuć" i wierzy w "komunikację racjonalną". "To jest niezbędne w funkcjonowaniu społeczeństwa" - podkreśla Baczyński. "Nie ma innego wspólnego mianownika dla różnych grup społecznych niż zgodzenie się co do pewnych reguł logiki i języka. Jeśli je łamiemy, to tracimy możliwość porozumienia. Stajemy się obcymi plemionami, które mogą ruszyć na wojnę".
Oczywiście, to faszystowskie tygodniki nie chcą zgodzić się "co do pewnych reguł logiki i języka". A przecież w tak łatwy sposób można uniknąć plemiennej wojny. Wystarczy, że obie strony ustalą, iż w Smoleńsku doszło do wypadku, że Donald Tusk jest dobrym premierem, że Polska jest ważnym graczem w Unii, że związki partnerskie oznaczają cywilizacyjny postęp, że prawo do aborcji jest prawem człowieka oraz że Wildstein, Ziemkiewicz, Sakiewicz i bracia Karnowscy są faszystami. I sprawa załatwiona.
Ale "obóz tożsamościowy" jest uparty i niezdolny do kompromisu. Z "obozem tożsamościowym" rozmawiać się nie da. Dlatego Baczyński nie widzi w prawicowych tygodnikach konkurencji dla "Polityki": "Naszym głównym rynkowym konkurentem jest jednak "Newsweek", chociaż startujemy na różnych bieżniach" - zaznacza. Przez wzgląd na nasze szanowne Czytelniczki nie będę wyjaśniał, w jakiej konkurencji "Polityka" ściga się z "Newsweekiem"
Baczyńskiemu nie podoba się także, że faszystowskie tygodniki publikują na swoich okładkach zdjęcia nie tych ludzi, co trzeba. Nie Kuby Wojewódzkiego, nie Andrzeja Wajdy, nie Andrzeja Stasiuka czy Marka Kondrata, tylko jakieś ponure, tożsamościowe, narodowo-socjalistyczne gęby. "Patrzę na numery "Do Rzeczy", które uchodzi w tym segmencie za najbardziej umiarkowane, intelektualne, i widzę, że po raz kolejny ma na okładce zdjęcie własnego redaktora. Byli tam już Bronisław Wildstein czy Rafał Ziemkiewicz". "Pan nie chciał dawać okładek z Jackiem Żakowskim czy Janiną Paradowską?" - pyta dziennikarz "GW". "Nie jesteśmy w stanie przekroczyć pewnego progu zażenowania" - odpowiada naczelny "Polityki".
Nic dodać, nic ująć.