"Gazeta Wyborcza" napisała, że były już przewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego Marek Chrzanowski chciał, aby miliarder Leszek Czarnecki zatrudnił w jednym ze swoich banków prawnika Grzegorza Kowalczyka i dał mu wynagrodzenie na poziomie 40 mln zł.
W lutym 2017 r. Kowalczyk został powołany do rady nadzorczej warszawskiej giełdy, czyli do Rady Giełdy. Formalnie zgłosił go na to stanowisko bank PKO BP, kierowany – jak podkreśla RMF FM – przez przyjaciela premiera Zbigniewa Jagiełłę.
PKO przesłało rozgłośni zawiłe oświadczenie, z którego wynika, że bank rzeczywiście zgłosił do rady Kowalczyka, ale wybrano go głosami Skarbu Państwa. Wtedy tymi głosami dysponowało dawne Ministerstwo Rozwoju kierowane przez Morawieckiego.
Sam premier, zapytany o tę sprawę na konferencji prasowej, powiedział, że Kowalczyka rekomendował do rady GPW Narodowy Bank Polski. Na jego czele stoi prof. Adam Glapiński – zaznacza rozgłośnia.
Według radia Morawiecki próbuje uwikłać szefa NBP w aferę KNF. "Najprawdopodobniej więc na szczycie ruszyła wojna o odpowiedzialność za aferę i kontrolę nad finansami w Polsce. Bo wiadomo, że między Morawieckim a Glapińskim od dawna miłości nie ma" – czytamy na portalu RMF24.
Czytaj też:
Afera KNF. Michał Rachoń o "planie Zdzisława" dla banku Czarneckiego